niedziela, 5 października 2014

Darien Gee: Herbaciarnia Madeline

Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.

Książka-koc

Urokowi Avalonu łatwo ulec, dlatego wracam do „Herbaciarni Madeline”, tomu, w którym Darien Gee przedstawia część bohaterów małego miasteczka – oraz przepis na chleb przyjaźni amiszów w różnych wariantach. To wystarczy, żeby zagwarantować czytelniczkom odskocznię od codziennych trosk. W „Herbaciarni Madeline” życie toczy się swoim trybem, z dala od zgiełku, ale nie od zmartwień. Jedna z bohaterek nie może się pogodzić z utratą syna, a za śmierć dziecka obwinia opiekującą się nim siostrę – choć od wypadku mijają całe lata, kobieta wciąż przeżywa żałobę. Sławna wiolonczelistka zostaje odsunięta przez męża na boczny tor. Nie dość, że nie wygra z kochanką, to jeszcze po drodze straciła umiejętność decydowania o sobie. Dziennikarka chce się poświęcić karierze. Ktoś traci pracę, ktoś inny musi wybierać między dobrem rodziny a drogą zawodową. Wszystkie kobiety od czasu do czasu trafiają do herbaciarni Madeline: starsza pani serwuje tu domowe jedzenie i zapewnia serdeczną atmosferę. Bo codzienność w Avalonie wydaje się ciekawa właśnie dzięki pełnym zapału postaciom, które potrafią zachęcić innych do działania. Wątkiem, który łączy poszczególnych bohaterów, jest chleb przyjaźni amiszów – swoisty łańcuszek, na początku przyjmowany z zainteresowaniem, potem z rosnącą irytacją. Zakwas należy przez dziesięć dni pielęgnować według instrukcji, a następnie podzielić na cztery części – z jednej upiec chleb lub ciastka, resztę rozdać przyjaciołom. Stopniowo zakwas zaczyna dominować w tematach mieszkańców – ale działa też jak rodzaj terapii: wytwarza nowe przyjaźnie, daje szansę na wybaczenie, uwalnia kreatywność. Wszystko przez to, że mieszkanki Avalonu, kobiety gospodarne i obowiązkowe, nie chcą zmarnować jedzenia.

Darien Gee w kolejnych rozdziałach przeskakuje między kilkoma wybranymi bohaterkami, naświetlając ich aktualną życiową sytuację. Rozwija relacje międzyludzkie i bardzo mocno przywiązuje czytelniczki do postaci, przede wszystkim dzięki szczerości. Owszem, jest niekiedy bardzo amerykańska, gdy we wzruszających scenach wkłada w dialogi porady psychologów, ale to nie przeszkadza w cieszeniu się lekturą. Autorka lubi zaskakiwać czytelniczki, dba o stałe podtrzymywanie ich uwagi. Nie traci czasu na nieistotne rozmowy, ale wykorzystuje możliwość uczestniczenia w życiu postaci. Sprawia, że mieszkanki okazują się bliskie nie tylko sobie nawzajem.

Gee pisze dobrze od strony technicznej. Ale ważne jest też założenie powieści – „Herbaciarnia Madeline” mieści się w Avalonie – literackim azylu dla autorki i czytelniczek. Darien Gee chciała zaproponować miejsce dodające otuchy, schronienie, niemal powieściowy raj. Nie zdejmuje problemów z postaci, ale pozwala sobie na ogromną dawkę optymizmu. Przez lekturę przebija uśmiech: to krzepiąca historia o tym, że wszystkim kłopotom da się zaradzić. Takie właśnie powinny być obyczajówki zapewniające odpoczynek. Darien Gee nie zależy na kopiowaniu prawdziwego życia – ona korzysta z prawa autora do upiększania tego życia i dodawania mu słodyczy. Nie przesadza w tym, nie staje się w swoim optymizmie męcząca, ale przywołuje miejsce, w którym każda z pań raz na jakiś czas chciałaby się znaleźć. „Herbaciarnia Madeline” to zestaw wątków, które niejednokrotnie stanowią trzon obyczajówek – tutaj współgrają ze sobą w wielogłosowej historii i pozwalają przywoływać kolejne wersje chleba przyjaźni amiszów. Naiwna wiara w innych ludzi u Darien Gee ma sens – Avalon to miejsce, które leczy dusze. „Herbaciarnia Madeline” jest jedną z pozycji obowiązkowych w zestawie z kocem, ciepłą herbatą i jesiennym wieczorem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz