poniedziałek, 1 września 2014

Maciej Szymanowicz: Najmniejszy słoń świata

Muza SA, Warszawa 2014.

Najśmieszniejszy słoń

Wydaje się podczas czytania książki Macieja Szymanowicza „Najmniejszy słoń świata”, że prawie wszystko już gdzieś było. Zwierzęta zamknięte w zoo myślą o swoich prawdziwych ojczyznach, ktoś decyduje się na ucieczkę z niewoli, ktoś trafia na nieuczciwych ludzi i do kolejnego więzienia, znacznie gorszego od pierwszego domu. Niby tak i można by wskazać całą serię zwierzęcych opowiadań opartych na tym motywie. A jednak „Najmniejszy słoń świata” urzeka pomysłami na wypełnienie akcji. Bohater, Słonik, słyszy od rodziców o Afryce i postanawia zmaleć (je w tym celu tylko dwa fistaszki dziennie), żeby wyjść przez kraty i pójść do Afryki. Nie słucha ostrzeżeń Panakota i nie myśli o rozpaczy rodziców. Musi zrealizować swoje wielkie marzenie. Trafia do szkoły, gdzie znajduje sojuszników w trójce nieprzepadających za sobą urwisów, a potem zostaje porwany do… najmniejszego cyrku świata. Co prawda bandziory miały zlecenie na pawiana, ale właściwie co za różnica, pawian czy miniaturowy słoń. Zrozpaczeni przyjaciele tymczasem szukają Słonika, ale do najmniejszego cyrku świata nie mają wstępu dzieci, więc sytuacja się komplikuje.

Długo można by wyliczać historie, do których Maciej Szymanowicz między wersami się odwołuje. W kreacjach niesfornych uczniów widać wpływy Niziurskiego (a pani Euglena Orzęska jest chyba koleżanką Okulli), złodzieje są rodem z Wiecha. Pojawia się tu przemiły absurd w stylu Kaestnera i zupełnie dorosła satyra. Szymanowicz zresztą wyraźnie dzieli świat na dorosły i dziecięcy. Z tego pierwszego otwarcie się naśmiewa i naprawdę warto, żeby rodzice zajrzeli do tej lektury. Zobaczą tu mściwą kadrową, szkolnego woźnego z oryginalnym podejściem do tematu reanimacji, posterunkowego, kierowników i wielu na co dzień utrudniających życie dorosłych w bardzo krzywym zwierciadle. Wyjdzie na jaw, jak powinny brzmieć urzędowe pisma i jak w codziennym zabieganiu przeszkadza biurokracja. Wykoślawiony świat dorosłych zasługuje tu na uwagę, Szymanowicz zamienia się bowiem w satyryka i rozprawia z rozmaitymi utrudnieniami. Urozmaici w ten sposób lekturę dzieciom, ale i dorosłym poda parę powodów do śmiechu. Sam dobrze się bawi, tworząc tę historię – nie można tego nie docenić, bo przekłada się na komiczną książkę.

Równie interesujące są portrety dzieci. Nie ma tu mowy o uroczych maluchach. Dzieci są ponure i niesympatyczne, przynajmniej na początku – bo troska o los Słonika jednoczy je w szlachetnym działaniu. Marzenna Wirek nie cierpi się uczyć, za to wszystkie konflikty rozwiązuje hojnie rozdawanymi bumami. Pąsikówna to typ kujonki, a Maurycy o wszystkim zapomina i w dodatku się jąka. Takie towarzystwo gwarantuje ciekawe przygody, a do tego zapewnia oryginalność opowieści. Dzieci nie będą wiedziały, czego spodziewać się po tak nietypowych bohaterach, więc trójka klasowych dziwaków wciągnie je w lekturę.

Szymanowicz wykorzystuje intertekstualia po to, żeby bez przerwy się bawić. Niemal wszystkie motywy z tomu potrzebne mu są jako pretekst do wzbudzania śmiechu. Mrożące krew w żyłach sceny (porwanie Słonika czy dzieci) również. Czarne charaktery stają się tu własnymi karykaturami, a jedyni „normalni” bohaterowie to Słonik i jego rodzice. Jeśli tylko przymknąć oko na wyolbrzymiane rodzicielsko-domowe postawy. Maciej Szymanowicz kocha absurd i bardzo umiejętnie go wykorzystuje, więc lektura pełna jest humoru i niespodzianek. Przypadnie do gustu wszystkim, bo wciąż mało jest w literaturze czwartej opowieści-dowcipów. Sam autor zabrał się też za zilustrowanie swojej historii. Postacie jak z niegrzecznych kreskówek z pewnością zaintrygują małych odbiorców. Szymanowicz zyskuje natomiast jeszcze jedną ważną płaszczyznę żartu. W „Najmniejszym słoniu świata” śmiech liczy się najbardziej. No i jeszcze morał. Ważny dla dzieci i dorosłych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz