Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Chwytanie dnia
Gina musi uporządkować swoje życie. Za sobą ma wciąż bolesne wspomnienia pierwszej szalonej miłości, wygraną walkę z rakiem piersi oraz rozstanie z mężem – który dzielnie trwał przy kobiecie w chorobie, by zaraz potem zrobić dziecko innej. Gina jeszcze nie umie uporać się z przeszłością, ale robi ku temu pierwszy krok. Nieco z przymusu: w nowym i kusząco pustym mieszkaniu ledwo mieszczą się pudła z jej rzeczami. Bohaterka podejmuje więc niezwykłą decyzję: zostawi sobie tylko sto rzeczy, bez których nie wyobraża sobie dalszego życia, a resztę odda, wyrzuci lub sprzeda. W ten sposób pozbędzie się też demonów z przeszłości, a złe wspomnienia nie zagracą jej psychiki. Kobieta przystępuje do działania, równolegle zajmując się projektem remontowym domu, o którym kiedyś marzyła.
Struktura w „Policz do stu” przypomina zalecenia z warsztatów kreatywnego pisania. Lucy Dillon wydobywa z zakamarków pamięci i pudeł kolejne przedmioty, które wywołują silne wspomnienia lub wzruszenia i pozwalają nakreślić świat bohaterki oraz charaktery jej bliskich. Z częścią rzeczy wiążą się opowieści o małżeństwie ze Stuartem, z częścią – przyjaźń z Naomi. Przy okazji też Gina powraca myślami do nieudanych relacji z matką. Silnie odczuwa własną samotność, chociaż powinna być szczęśliwa – żyje i może zacząć wszystko od nowa. Jednak dopiero wtedy, gdy pozałatwia niedokończone sprawy z przeszłości, poczuje się w pełni wolna. A do tego jeszcze długa droga. Autorka nie każe czytelniczkom śledzić stu przedmiotów – jest ich tylko kilka, inaczej łatwo byłoby się znudzić fabułą. Gina zestawia to, co było, z aktualnymi zmartwieniami. Sprawdza, jak zniszczyło się jej małżeństwo i wyjawia traumy związane z dramatycznym zakończeniem pierwszego poważnego związku. Pozbywanie się zbędnych przedmiotów traktuje jak terapię. Stopniowo jej uwagę zaczyna od przeszłości odwracać Nick, klient, który ma wraz z żoną zamieszkać w wymarzonym remontowanym przez firmę Giny domu.
Dużo miejsca w „Policz do stu” zajmuje rak. Choroba Giny zmieniła wiele nie tylko w niej samej. Wszyscy muszą nauczyć się żyć z diagnozą oraz okazywać wsparcie bez niepotrzebnych sentymentów. Gina, która przeszła koszmar chemioterapii unika huraoptymizmu, nie ukrywa, z jak dużym cierpieniem wiązało się leczenie. W wielu powieściach obyczajowych obecnie rak się pojawia jako element zmieniający kierunek fabuły, tutaj staje się dużo ważniejszy, wręcz momentami niewygodny. Lucy Dillon nie pozwala uciec od tematu budzącego lęk. Z jednej strony trochę sama straszy (musi w jakiś sposób zachęcać do regularnych badań), z drugiej jest jej to potrzebne do przesłania powieści. Gina uczy się, jak wykorzystywać każdą chwilę, nie chce już odkładać szczęścia na później, ani zamartwiać się emocjonalnymi kwestiami. W obliczu choroby wszystkie codzienne dylematy stają się nieważne, trzeba cieszyć się życiem i korzystać z każdej szansy na spełnianie nawet najbardziej śmiałych marzeń.
„Policz do stu” to nie powieść, którą dałoby się określić jako emocjonalną przytulankę. To nie pocieszacz czy dawka taniego optymizmu. Ta powieść jest książką ciepłą, za to nieprzesadnie lukrowaną – szczęście nie ma w niej oczywistego wymiaru. Niespiesznie rozwijana akcja pozwala przyjrzeć się prawdziwym wartościom w życiu. Lucy Dillon uczy, jak doceniać małe radości i jak odmienić swoją egzystencję. W jej „Policz do stu” nie ma zbędnych sentymentów – nawet kiedy bohaterowie uczestniczą w scenach jak z filmu. Ta autorka proponuje odejście od zwyczajnych scenariuszy poczytnych powieści – czym zainteresuje wielbicielki nietypowych fabuł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz