Czarna Owca, Warszawa 2014.
Seks na ekranie
Ona – krzykliwa i głupiutka przedstawicielka grona pseudodziennikarzy, prezenterów pop, których zadaniem jest ciągłe podgrzewanie atmosfery, byle tylko widz nie odszedł do konkurencji. Bez przerwy przepełnia rozmaite niezręczności, ale ostatecznie wszystko się jej wybacza, bo głupota nie należy do groźnych ani wstydliwych przypadłości. On – zdystansowany i cichy. Woli z ukrycia obserwować rozwój wydarzeń niż bezsensownie się narażać. Nie lubi konfrontacji, a dzięki takiej postawie zjedna sobie sympatię części publiczności – tej mniej przebojowej części. MacCipka i MacPenis, królowie konsumpcjonizmu, wygrali casting na prowadzenie nowego reality show. W Domu Wzajemnych Rozkoszy zapraszają dziesięć osób do zwierzeń na temat seksualnych podbojów. Bez pruderii, bez zahamowań i bez przemilczeń.
Hanna Samson w „Domu Wzajemnych Rozkoszy” proponuje gorzką satyrę na współczesną rozrywkę i kulturę masową. Jawnie drwi z programów odzierających bohaterów z intymności i pokazuje niebezpieczeństwa płynące z poszukiwania wciąż nowych podniet. Uczestnicy tego teleturnieju wzorują się na „Dekameronie” (co dziwne, MacCipka nawet wiedzą na temat tego utworu wykracza poza tytuł). Każdy ma zaprezentować milionom telewidzów pikantną opowieść erotyczną. Większość zresztą zasłania się zapośredniczeniami lub długimi wprowadzeniami – seksu, na który wszyscy czekają, będzie tu jak na lekarstwo. Narasta za to – w szefach programu – napięcie. Słupki oglądalności zastępują sumienie i motywują nawet najbardziej kontrowersyjne decyzje. MacCipka krzykiem i bezmyślnością walczy o uwagę, a ludzie, którzy przed kamerami chcą mówić o łóżkowych podbojach wpadają w pułapkę. Na udział w programie decydowali się z różnych względów – dla władzy, sławy, pieniędzy czy nowych wrażeń. Nikt jednak nie pomyślał nad konsekwencjami.
W Domu Wzajemnych Rozkoszy nie ma miejsca na prywatność. Im bardziej kontrowersyjnie i ostro – tym lepiej. Widzowie będą przecież tych najnudniejszych eliminować z gry. Chyba że stanie się coś nieprzewidzianego… Hanna Samson dociera do ściany. Wie, że nie ma już czym szokować czytelników, przyzwyczajonych do agresywnej rozrywki w mediach. Pokazuje zatem, dokąd prowadzi zawierzenie statystykom i obsesyjne podporządkowywanie narracji kwestiom niewyżycia seksualnego. Wiodącym tematem nie przysłania jednak bardzo trafnych charakterystyk postaci – w zwyczajnych ludziach odnajdzie się – ze zgrozą – wielu czytelników.
Dodatkowym bohaterem „Domu Wzajemnych Rozkoszy” staje się sposób opisywania indywidualnych historii. Język ulega tu rozmaitym wynaturzeniom, przejmuje najgorsze elementy popkultury, zamienia się we własną karykaturę. Paradoksalnie, deklarujący otwartość uczestnicy stawiają na urok opowiadania, jakby Samson chciała przypomnieć, że to oczekiwanie dostarcza lekturowych przyjemności, a nie wulgaryzacja i dosłowność. W tym rytmie narracji łatwo dostrzec tendencje z programów rozrywkowych. Autorka ośmiesza pogoń za sensacją, sprawia, że temat z pozoru pożądany (i tylko przez pozory przyzwoitości jeszcze przedstawiany niebezpośrednio) ujawnia swoją miałkość. „Dom Wzajemnych Rozkoszy” to surowa i międzygatunkowa satyra na świat dzisiejszych rozrywek medialnych – zrealizowana w brawurowy i dający do myślenia sposób. Hanna Samson nie proponuje tandetnych rozrywek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz