Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Bez dyrygenta
Chociaż tom „STS. Tu wszystko się zaczęło” miał wyrosnąć na pracy magisterskiej sprzed ćwierćwiecza, nie odczuwa się podczas lektury ani naukowego zacięcia w narracji, ani zbytniego zapatrzenia w opracowania naukowe (nie mówiąc już o dosyć skąpej bibliografii). Paweł Szlachetko i Janusz R. Kowalczyk skłaniają się raczej ku rozwiązaniom popularnym dzisiaj i częstym przy przygotowywaniu „szybkich” – to jest niemęczących szerokiej publiczności literackiej – publikacji. Dużo wywiadów, cytatów i wypowiedzi, mało autorskich komentarzy i samego opracowania materiału, niechęć do strukturalistycznego porządkowania faktów i zgromadzonych ciekawostek. Publikacje z nurtu pop rządzą się swoimi prawami, chociaż czasem odbiorcy tęsknią za rzeczowymi i skrupulatnymi analizami w miejsce szeregu opinii. Autorzy oddają głos twórcom, a sami usuwają się w cień – i może ich w lekturze brakować.
Książka „STS. Tu wszystko się zaczęło” jest właśnie zbiorem wypowiedzi twórców i artystów z legendarnego Studenckiego Teatru Satyryków. Część wynurzeń pochodzi z dawnych rozmów, część została zaczerpnięta z książek wspomnieniowych i ułożona tak, by zapewniała pozory dialogowości. Szlachetko i Kowalczyk pozwalają śledzić historię STS-u nie oczami badaczy, a z perspektywy uczestników – co samo w sobie zawsze jest pasjonujące. Przydałoby się jednak jeszcze dodatkowo obudować te wypowiedzi choćby drobnymi analizami, a nie poprzestawać na odnotowywaniu zawartości kolejnych programów. Autorzy stawiają w tym przypadku na pamięć i subiektywną wiedzę artystów, a przydałoby się jeszcze spojrzenie na STS z drugiej strony – zwłaszcza że wspomnienia z książek STS-owców zainteresowani od dawna znają. Poza recenzjami i komentarzami wypracowywanymi na bieżąco, przydałoby się jeszcze choćby szczątkowe omówienie tematu – często ma się wrażenie, że Szlachetko i Kowalczyk uciekają za cudze wypowiedzi, żeby nie musieć samodzielnie sądzić, wnioskować i hierarchizować danych.
W efekcie tom zamienia się w publikację dla tych, którzy coś już o STS-ie wiedzą i nie będą mieli problemu z uzupełnieniem podawanych tutaj zagadnień. To mniej książka „o”, a bardziej „przy okazji” – prosty dodatek okolicznościowy. Można by zainteresowanie zjawiskami okołokabaretowymi z drugiej połowy XX wieku wykorzystać do lepszego utrwalania wiedzy – zamiast do zaakcentowania twórczych i towarzyskich perypetii (również ważnych, ale z perspektywy czasu – mniej przydatnych badaczom). Przy formie, którą tutaj autorzy wybrali, podążając za modą pop, wydaje się, że materiał został dodatkowo poszatkowany, przerobiony na sposób niekoniecznie najbardziej udany. Stąd też bierze się wrażenie źródłowego chaosu – wielogłosowość sprawdza się pod warunkiem, że moderatorzy dyskusji (nawet sztucznie wywoływanej) sami mają coś do powiedzenia. Szlachetko i Kowalczyk stają z boku i boją się głębszego zaangażowania w temat – to sprawia, że w nowych odbiorcach zainteresowanie STS-em będzie im trudno wzbudzić.
Oczywiście same materiały źródłowe – wypowiedzi twórców, fragmenty lektur i zdjęcia z programów – będą dla czytelników bardzo interesujące. Przedstawią świat, za jakim dziś część odbiorców tęskni – świat prawdziwej kultury, która mogła wyrosnąć na inicjatywach studenckich. Sami artyści sprawdzają się w roli przewodników po STS-ie, odgrzebują z pamięci ciekawe wydarzenia. Ale wspomnienia na potrzeby wywiadów nigdy nie będą pełne – dlatego szkoda, że Szlachetko i Kowalczyk poprzestają na zasłyszanych opowieściach i nie próbują nawet dotrzeć dalej. Tu raczej nie sprawdził się wielokrotnie powielany pomysł na monografię – jeśli w przypadku pojedynczego twórcy mozaika cytatów ma sens, gdy twórców jest wielu – lepiej nie dopuszczać do głosu wszystkich mających na ich temat coś do powiedzenia. Tutaj wyraźnie zabrakło dyrygenta.
świetna, dziękuję
OdpowiedzUsuń