sobota, 19 kwietnia 2014

Jill Mansell: Nie traćmy ani chwili

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.

Pomoc

Można ograne romansowe chwyty i zbanalizowane tematy jeszcze raz zaserwować czytelniczkom w taki sposób, by mimo świadomości finału przywiązały się do bohaterów i kibicowały im przez długą i apetyczną powieść. Kto ma wątpliwości, powinien sprawdzić, jak z takim zadaniem radzi sobie Jill Mansell. Jej „Nie traćmy ani chwili” opiera się w końcu na zabiegu tak wyeksploatowanym, że aż wręcz niemożliwym już do użycia. A jednak autorka wciąga w tendencyjną historię i przedstawia ją z ogromnym wyczuciem – przyjemność czerpie się nie tylko – mimo wszystko – z relacji między postaciami, ale też z samej narracji, co nie zawsze w romansowych obyczajówkach jest oczywiste.

Dex to lekkoduch, który lubi imprezowe życie i luksusy. Nie zamierza się ustatkować, odpowiedzialność to ostatnia z cech, jakie mógłby prezentować. Jednak kiedy nagle umiera jego ukochana siostra, Dex zaczyna opiekować się jej ośmiomiesięczną córeczką i przeprowadza się na wieś. W sprawach związanych z małą Delphi i z prowadzeniem domu pomaga mu Molly, życzliwa sąsiadka. W okolicy nie brakuje pięknych kobiet, które chciałyby uwieść przystojnego singla. Wokół tego motywu Mansell buduje akcję. Ale przygląda się też mieszkańcom wsi i ich sercowym lub rodzinnym troskom. Nie tylko Dex zadomawia się w nowym miejscu – i odbiorczynie szybko poczują się tu jak u siebie, a dalszoplanowe problemy odciągną ich uwagę od podstawowego tematu i znanej konwencji. Jill Mansell potrafi splatać losy postaci mniej ważnych – sprawia, że cała powieść tętni życiem i pełna jest bardzo silnych wrażeń. Kolejne bohaterki stają się bliskie czytelniczkom, a za sprawą intensywności i różnorodności uczuć bardzo ubarwiają książkę. Mansell nie pozostawia odbiorczyń z jednym tendencyjnym pytaniem o finał motywu Dextera. Angażuje wszystkich w losy różnych postaci ze wsi – a że życie jest tu bardziej prawdziwe i głębsze niż na snobistycznych londyńskich imprezach, łatwiej zaprzyjaźnić się z postaciami, czasem dość oryginalnymi.

Tu każdy budzi sympatię lub antypatię na swój indywidualny sposób. Warto zwrócić uwagę na genialną kreację kilkumiesięcznego dziecka – Mansell wprowadza dziewczynkę, którą pokochają nawet czytelniczki nieprzepadające za dziećmi w czytadłach. Ta autorka po prostu nie popełnia błędów tak typowych u mniej wprawnych pisarek obyczajówek – unika pułapek słabej literatury, dzięki czemu łatwiej jej sugerować prawdziwość przedstawionego świata. To ważne, skoro posługuje się znanymi i rozpoznawalnymi przez czytelniczki schematami, które w zasadzie wykluczają wiarę w szczerość fabularnych sytuacji.

Jill Mansell tworzy powieść romansową w stylu, od którego łatwo się uzależnić. Są tu wszystkie składniki dobrej literatury kobiecej, ciekawe charaktery, liczne problemy o szczęśliwych zakończeniach, silne emocje oraz wiele wątków budzących ciekawość. Autorka nie eksperymentuje z gatunkiem, zapewnia odbiorczyniom dokładnie to, czego oczekują – a przy tym unika tonów tendencyjnych. Rozrywka polega w tym wypadku nie na ciekawości zakończenia (które musi być od początku jasne dla wszystkich), a na przyjemności śledzenia drogi do owego zakończenia. Zresztą Mansell dobrze zdaje sobie sprawę z pułapek konwencji – i sama je czasem wyśmiewa w tekście, przez co nie pozwala sobie na nadmierną tkliwość czy niepotrzebne sentymenty. Pisze kolejną powieść, którą chce się czytać do ostatniej strony – lekką, niegłupią, przyjemną i pełną atrakcyjnych pomysłów. „Nie traćmy ani chwili” to literatura rozrywkowa na dobrym poziomie – Mansell należy do autorek, którym w kwestii opowiadania i wymyślania ciekawych historii można zaufać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz