Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.
Śmiech bez śmiechu
W trzecim (i ostatnim) tomie felietonów „Jeszcze słychać śmiech” Olga Lipińska zaczyna się powtarzać. Jeszcze raz przywołuje te zagadnienia, które przyniosły jej uznanie czytelników po poprzednich zbiorkach – ale też odwołuje się do zagadnień dawno omówionych. Znów pojawia się na przykład babcia Augusta z domku na Mazurach, poirytowanie autorki koi samą swoją obecnością, a i oderwaniem od codziennych spraw – mąż, Piotr. Powracają drobne fragmenty kabaretowych programów telewizyjnych, nietolerancja dla hałasu i dziennikarskiej głupoty, mocne przejmowanie się polityką i sprawami, które szybko się zdezaktualizują. Czyta się „Jeszcze słychać śmiech” – a pobrzmiewają w nim echa tego, co już było, co poznane, swojskie i bezpieczne. Nawet kiedy autorka chce krytykować, odrzucać, wskazywać miejsca do naprawienia – nie mówi nic, czego jej fani (lub wierni czytelnicy) nie pamiętaliby z poprzednich książek.
Ale jest coś więcej. W „Jeszcze słychać śmiech” pojawia się bardzo mocno akcentowana, a płynąca z bezradności, gorycz. Olga Lipińska przestaje wierzyć, że cokolwiek zmieni, mało tego: przestaje wierzyć, że zostanie uważnie wysłuchana. Tym razem strasznie potrzebuje akceptacji. Nie potrafi się odnaleźć w dzisiejszym „schamiałym” kraju, ale też już nie próbuje tego robić. Brakuje jej azylu, ucieczka na Mazury (lub w myśli o Piotrze) wystarcza na bardzo krótko, cywilizacja zaraz upomina się o swoje prawa, a Olga Lipińska nie wie, jak się bronić przed rzeczywistością, której nie rozumie. Stąd bierze się większość felietonów z tomu „Jeszcze słychać śmiech”. To gratka dla czytelników pisma „Twój Styl”: felietony z czterech lat stają się kroniką egzystencji autorki, która czuje się ważną częścią społeczeństwa i chciałaby wskazywać mu możliwości i pułapki codzienności, ale i która jednocześnie świadoma jest jak nigdy przedtem własnej słabości. Tu Olga Lipińska nie walczy, a jeszcze próbuje się bronić, chociaż ataki wyszukuje sobie sama. Nie ma tu wytykania śmieszności, jest złość – i takie emocje sprawiają, że Lipińska nie stara się już być satyrykiem, a daje upust frustracjom.
W obserwowaniu aktualiów (które same się dezaktualizują) Lipińska podkreśla i niezgodę na decyzje rządzących – oraz bezradność wobec tego, co się dzieje. Wyraźną ulgę przynosi jej powrót do wspomnień, nawet do tych przykrych. Z perspektywy czasu dawne interpersonalne niesnaski – a nawet głupota – przybierają postać anegdot budzących co najwyżej uśmiech (raz politowania, a raz sentymentu). Dla odbiorców to okazja do zdobycia kolejnych szczątkowych i mało znaczących w kontekście oficjalnych biografii strzępków wspomnień, ulotnych – bo przywołanych pod wpływem chwili – przeżyć autorki.
„Jeszcze słychać śmiech” to tom bardzo gorzki, wolny od beztroskich żartów i lekkich uśmiechów – a sama autorka w kolejnych felietonach próbuje prowokować czytelników do zastanowienia się nad sobą i nad Polską przy okazji. Nie wyznacza już za to sposobów na ratowanie normalności, wie, że sama nie zatrzyma destrukcyjnych dążeń. Przestaje zatem próbować i tylko resztką sił przypomina, że dziennikarze są często głupi i nie mają pojęcia o swojej pracy – i że wypełnianie obywatelskich obowiązków wcale nie prowadzi do poprawienia jakości bytu. Rzeczywistość z felietonów Olgi Lipińskiej to rzeczywistość, w której nie chce się zbyt długo przebywać – bo zostaje się niemal zatopionym w fałszu, nienawiści, zakłamaniu lub „tylko” w bylejakości. Po raz pierwszy to, co widać, okazuje się naprawdę groźne – i tu już nie pomoże śmiech. Może dlatego owego śmiechu w książce nie słychać – a gdy nie zagłusza on krytyki, dokładniej odznaczają się pułapki codzienności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz