czwartek, 19 grudnia 2013

Marcin Szczygielski: Arka czasu

Stentor, Warszawa 2013.

Holokaust w bajce

Kiedy temat drugiej wojny światowej trafia do literatury czwartej dzisiaj jest w tym zawsze zakłamanie. Nagle wiadomości przyswajane na lekcjach historii stają się tworzywem literackim, a że dzisiejsze książki dla dzieci nie lubią zła i smutku zapożyczonego z rzeczywistości, temat ulega niebezpiecznym modyfikacjom. I „Arka czasu” Marcina Szczygielskiego pokazuje niebezpieczeństwa podobnych przetworzeń. Wojna zmienia się tu w przygodę dla małych chłopców, a w obietnicę szczęśliwego zakończenia wpisana jest zwykła adrenalina. Może Szczygielski w ten sposób zwrócić uwagę na temat getta – ale jednocześnie fantastyką oddala grozę tematu.

Dziewięcioletni Rafał mieszka z dziadkiem w Dzielnicy – i zdaje się nie do końca rozumieć, że trwa wojna, a on jako Żyd trafił do getta. Dziadek chce uratować dziecko i wysyła je na aryjską stronę, do rodziny, która zgodziła się zająć chłopcem. Jednak plan nie do końca się udaje i Rafał bez opieki dorosłych trafia na teren zoo. Tu musi radzić sobie sam – przy wsparciu bardziej zaradnych kolegów. Jeden z nich konstruuje „arkę”, na której zamierza uciec. Rafał z kolei od trudnej codzienności ucieka w świat lektur – a na dobre zmienia jego życie „Wehikuł czasu” Wellsa. Pewnego razu ma okazję wsiąść do fantastycznego pojazdu i przekonać się, jak będzie wyglądała przyszłość.

Szczygielski stawia na baśniową narrację i rozbudowane opisy. Mówi wiele, ale koncentruje się na przeżyciach chłopca i jego nieświadomości – nie decyduje się natomiast na ukazywanie całej grozy wojny: kieruje „Arkę czasu” do dzisiejszych maluchów i nie chce nadmiernie ich straszyć, stąd reinterpretacje przeszłości. Stara się unikać tematów budzących lęk, uczucie zagrożenia niweluje przez ucieczkę w świat literatury, a także w oddalanie dorosłości. Bohaterów z „Arki czasu” kłopoty starszego pokolenia dotykają szczątkowo, jakby autor stosował tu specjalne (a nieumotywowane) parasole ochronne. Nierzeczywistość rozwija się jeszcze bardziej poza murami getta i najpierw płynie z choroby chłopca, a potem – z prób przystosowania się do nowych warunków. Bo dzieci w zoo nie cierpią głodu, żywiąc się tym, co znajdą na okolicznych działkach, a towarzystwa dotrzymują im szop pracz czy szakal. Tu po prostu nie ma czasu na tęsknotę, świat to wyzwanie, a naiwność młodego wieku pozwala wierzyć w pozytywne zakończenie. Dużo lepiej zrobiłby Marcin Szczygielski, gdyby całkiem oderwał się od historycznych realiów i wykorzystał w książce wyłącznie wyobraźnię, bo narracyjnie spisuje się bez zarzutu. W „Arce czasu” odnosi się raz do faktów (osłabianych przez filtr spojrzenia nierozumiejącego dziecka), raz do fantastyki (dla której nie szuka prawdopodobnego uzasadnienia) – w efekcie wszystko brzmi jak sensacyjna bajka i nie pomogą nawet zapewnienia o prawdziwości losów bohatera.

Autor wpada tu w pułapkę przedstawiania uczuć. Najpierw chce posługiwać się symbolicznymi gestami (podział kolacji i sprzedaż skrzypiec), potem jednak nie potrafi odnaleźć się w psychice małego bohatera. Czyni z niego na zmianę małego herosa wolnego od strachu i tęsknot lub słabe dziecko potrzebujące wsparcia. Nie przedstawia już za to emocji znanych z lektur o tematyce wojennej, jakby przygodowość i awanturniczość historii wykluczała szczerość. To może przypaść do gustu dzisiejszym małym czytelnikom – ale niekoniecznie przekona ich rodziców. Wojna jako przygoda lub baśń wiele razy pojawiała się w fabularnych historiach – tu przez fikcję zostaje przykryta i przerobiona tak, że rzeczywistość zaczyna funkcjonować jak bajka o dobrym zakończeniu. Szczygielski neguje strach, zastępując go podekscytowaniem i wiedzą, że wszystko będzie dobrze. Wpisuje się w ten sposób w tendencję niestraszenia młodych odbiorców, ale pozostawia literacki niedosyt – zwłaszcza gdy konkuruje z autorami, którym udało się wojenną codzienność opisać w literaturze czwartej bez chowania się za fantastyką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz