Znak, Kraków 2013.
Trening w dżungli
To zawsze działa na wyobraźnię kanapowych czytelników – możliwość przeniesienia się na morderczą wyprawę, z dala od cywilizacji i wszelkich wygód. O cudzych wysiłkach miło jest poczytać, kiedy samemu nie musi się pokonywać własnych słabości. Tym bardziej jeśli narratorem jest ktoś z elitarnej jednostki – jak Naval, jeden z GROM-owców, który wyrusza na trening do południowoamerykańskiej dżungli.
Naval nie jest fanatykiem survivalu, uważa, że jeśli da się korzystać ze zdobyczy techniki, to nie ma sensu się męczyć dla zasad. Wprawdzie jego poglądów nie podzielają przełożeni, ale Naval wie swoje i wiele razy na kartach tomu o tym przypomina. W Belize przekonuje się o słuszności postawy: odmawiając w kraju ćwiczenia w nowych butach, nie przyprawia się o bolesne otarcia na stopach. Zamiast krzesiwa woli używać zapalniczki, a do wyznaczania pozycji w dżungli służy mu GPS i krokomierz – żadnych archaicznych metod, zwłaszcza że to tylko trening.
Trening – ale nie byle jaki. W Belize żołnierze muszą zmierzyć się z niewiarygodnie trudnymi warunkami – błotem, ulewami i mnóstwem jadowitych węży i pająków. Tu wyzwaniem okazuje się nawet przygotowanie miejsca do snu. Uczestnicy treningu uczą się zasad tropienia i zmagają z klimatem, znoszą nie zawsze przemyślane decyzje dowódców i obserwują otoczenie. Ogromnej adrenaliny dostarczają im nie tylko ćwiczenia w terenie i z bronią – nawet codzienne czynności stanowią czasem nie lada wyzwanie. Naval skrzętnie notuje kolejne drobne i większe wyzwania, chcąc jak najwierniej oddać czas spędzony w Belize. Obok obserwacji otoczenia ważną rolę odgrywają analizy zachowań w różnych grupach. Naval ze zdumieniem porównuje polską drużynę (w której panuje nie tyle chaos, co ciągły konflikt) z doskonale zgranymi zespołami z innych krajów, bezlitośnie punktuje złe decyzje dowódców i pokazuje bezsens niektórych działań. Chce poza tym przedstawić czytelnikom doznania przedzierającego się przez dżunglę komandosa – ale o wiele więcej miejsca zabierają mu zasady aklimatyzacji i niespodzianki, jakie można spotkać na morderczym treningu.
„Przetrwać Belize” jest jak relacja z obozu survivalowego, podczas lektury cały czas ma się wrażenie, że autor mocno dystansuje się od swoich doświadczeń i nie ekscytuje się przygodą, która mogłaby rozpalić wyobraźnię czytelników. Adrenalina z wyprawy rzadko przechodzi na karty książki: inna rzecz, że nie ma tu mowy o wojennym zagrożeniu: trudy przechodzenia przez dżunglę to raczej domena książek podróżniczych, a z kolei zapiski żołnierzy – reportaży lub wspomnień z wojen. Naval próbował uzyskać średnią tych dwóch gatunków i w efekcie nie da się przyporządkować go do żadnego z nurtów.
Dystans autora objawia się także w ciągłym drwieniu z sytuacji, błędów, możliwości i zadań. Naval wyraźnie nie lubi się podporządkowywać rozkazom, kiedy uważa je za bzdurne – z ironii tworzy sobie wentyl bezpieczeństwa. Komentuje wszystko z przekąsem, stawiając siebie w pozycji zwykłego żołnierza-indywidualisty. Nie widać w „Przetrwać Belize” entuzjazmu ani chęci odkrywania nowego świata. Jest za to prosta relacja o trudnościach wynikających z niecodziennego treningu. To, co stało się przygodą dla autora, nie okazuje się przygodą w narracji, więc „Przetrwać Belize” pełni raczej funkcję informacyjną. Części czytelników spodobać się może surowy dowcip autora, innych skusi fakt dotarcia w lekturze do doświadczeń treningowych GROM-owców, przełamanie pewnego tabu. Natomiast „Przetrwać Belize” nie dostarczy adrenaliny i atmosfery wielkiej przygody czytelnikom przyzwyczajonym do żołnierskich opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz