WNK, Warszawa 2013.
Kłopoty na życzenie
Iwona Banach tworzy slapstickową komedię okołoromantyczną tak, by rozbawić odbiorczynie i jednocześnie zirytować bohaterów. Postępuje wbrew zasadom komponowania powieści, niemal całkowicie izolując postacie od ich dotychczasowego życia czy rodzin: poza parą na pierwszym planie wprowadza czasem kogoś, ale ostrożnie i bez zbędnego zagłębiania się w jego psychikę. Zresztą o psychologii bohaterów mowy być nie może, bo nie ma na to czasu. Banach trochę próbuje iść w ślady Joanny Fabickiej, ale boi się również oderwania od realizmu, więc usilnie do niego powraca. Nawet nie próbuje zachowywać pozorów co do kierunków rozwoju fabuły w „Szczęśliwym pechu”: ona trafia do domu, odludnego pensjonatu, w którym przebywa tylko on. On myśli, że jej przyjazd to efekt złośliwości byłej żony, ona jest singlem. Ci dwoje, skazani na siebie, muszą tylko doczekać do momentu zaiskrzenia, zwłaszcza że na ty przechodzą od razu i bez zbędnych ceregieli.
Rafał żył sobie spokojnie i nie żądał od życia niczego – a już zwłaszcza nie serii kataklizmów i trzęsień ziemi. Nie wiedział nawet, jak szczęśliwą egzystencję prowadzi. Kiedy w jego cichym domu pojawiła się bez uprzedzenia Reginalda, przysłana na trzymiesięczny urlop, rozszalał się tajfun. Dziewczyna bowiem posiadła umiejętność prowokowania nieszczęść, wypadków i zniszczeń. W dodatku jest zbyt uparta i zbyt dumna, żeby poprosić o pomoc, a ślepa furia dodaje jej energii. W domu Rafała stałym gościem zaczyna być policjant, którego mieszkańcy wzywają do rzekomego mordercy. Zresztą dzieje się coś dziwnego, jeden z nowych lokatorów szuka ukrytego skarbu i próbuje unieszkodliwić domowników, ale plotki wywołuje też nieświadomie Reginalda, która potajemnie próbuje napisać książkę z kryminalnym wątkiem.
Poza Joanną Fabicką widać w „Szczęśliwym pechu” także wpatrzenie w rozwiązania stosowane przez Joannę Chmielewską – tyle że tu przyspieszane i nieco upraszczane. Zwłaszcza „Wszystko czerwone” będzie się czytelniczkom silnie nasuwać w paru punktach. Autorka posługuje się w tworzeniu charakteru Reginaldy schematem wygodnym i usprawiedliwiającym dowolne szaleństwa, za to wymaganym od strony kreatywności twórcy: trzeba bowiem dużej wyobraźni, żeby przedstawiać łańcuch katastrof wywoływanych przez roztrzepaną dziewczynę. To Iwonie Banach wystarcza: nie musi już w żaden sposób sygnalizować wdzięku bohaterki – jej talent do przyciągania pecha to wystarczający afrodyzjak dla prawdziwego mężczyzny, Rafała. Na szczęście Regi nie powstała jako słodka idiotka, chociaż rozumem posługuje się dość rzadko i jawi się jako bardzo naiwna (po fragmentach powieści tworzonej przez dziewczynę chciałoby się dodać – grafomanka).
Iwona Banach w „Szczęśliwym pechu” na pierwszy plan wybija śmiech. Nie chce rozwodzić się nad sercowymi perypetiami i snuć romansidła – woli akcję pozbawioną sensu, ale za to obfitującą w niespodzianki, przygody i doświadczenia rodem z powieści młodzieżowych. Zamiast lirycznych westchnień woli nieskrępowaną energię i pełną demolkę przestrzeni. Znalazła taki sposób na zaproszenie odbiorczyń do swojego świata – i trudno tu nie docenić inwencji, a także mnogości wydarzeń obrastających oś fabularną. „Szczęśliwy pech” różni się bardzo od większości optymistycznych obyczajówek – przede wszystkim za sprawą szaleństw bohaterki, która przyciąga drobne i większe kłopoty. Dzięki brawurze w akcji, Banach może swobodnie tworzyć opowieść bardziej bajkową niż realistyczną, nie tracąc przy tym zainteresowania odbiorczyń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz