Bukowy Las, Wrocław 2013.
Papierowe życie
Nie wiem, czy J. D. Landis chciał stworzyć powieść biograficzną, historię modernistyczną czy coś z dziedziny literatury erotycznej. Sięgnął po życiorys Dagny Juel i przekształcił go w niby-obyczajówkę ze śladami podręcznikowych informacji i w założeniach stawiał na uwypuklenie relacji intymnych, najbardziej osobistych przeżyć oraz doświadczeń bohaterki książki. W praktyce postacie wyszły mu mocno papierowe i trzeba będzie sporo wysiłku ze strony czytelników, żeby po raz kolejny tchnąć w nie życie. A wszystko przez to, że Landis nie może się zdecydować, o czym – poza życiem i śmiercią Dagny – ma być jego powieść. W rezultacie odmalowuje kolejne sceny zupełnie bez przekonania, przykłada współczesną miarę do dawnych realiów i traci kontrolę nad dalszoplanowymi bohaterami, którzy zaczynają snuć się po tomie bez celu.
W „Dagny. Życie i śmierć” liczą się dwie namiętności, pieprzenie i sztuka. Landis jest najbardziej zadowolony, gdy może podprowadzać postacie pod moment scen erotycznych, ale sam się z nich wycofuje, zaledwie napomykając o cielesnych zbliżeniach, w dodatku zwykle w niezręcznej, zawieszonej między kolokwialnością i wulgarnością wersji. Niby uśmiecha się na myśl o przetasowaniach w modernistycznych związkach, ale prowadzi go to donikąd. Sensacji w sferze erotycznej szuka – i rezygnuje w połowie drogi, jakby rozczarowany, że wybrzmiewa to wszystko zbyt zwyczajnie i naturalnie. Raz próbuje odejść w stronę turpizmu czy naturalizmu – ale nie przypada mu to do gustu i rezygnuje z rozwijania wątków w tym kierunku. Co pewien czas przypomina sobie o tym, że jego bohaterowie żyli naprawdę – i kolejne fabularne przystanki opiera na biografiach. Kto się z kim gdzie spotkał i co od kogo chciał – to kanwa rozdziałów. Wypełnienie tychże rozdziałów treścią przychodzi autorowi ze sporym trudem, a i tak efekt nie wszystkich przekona. Znajomość relacji między artystami, analiza ich pism i dzieł nie wystarczy, żeby odtworzyć żywy plan z elementami fikcji. Podstawowym błędem Landisa jest brak celu. Co z tego, że naświetla on czytelnikom prawdopodobne sceny rozmów i uczuć bohaterów, skoro sceny te nie kończą się puentą i nie prowadzą do punktu kulminacyjnego. Samo życie to za mało, by zainteresować kogoś historią. Trzeba jeszcze pomysłu na zorganizowanie całości – i to się Landisowi nie udało. Postacie rozmawiają, żeby zabić czas i wypełnić czymś kolejne strony (z rzadka – by przedstawić oryginalne poglądy na temat sztuki, która co kilka stron daje o sobie znać). Nie ma w nich jednak życia, nie ma psychologicznych komplikacji, nie ma wreszcie powiązań słów i czynów. Co z tego, że Landis przekonuje o płomiennym uczuciu Dagny, skoro czytelnik nie przejmie (ba, z trudem dostrzeże) potęgi miłości lub pożądania? Wszystko jawi się tu sucho i płasko, bez fantazji, jakby Landis za bardzo bał się odejścia od źródeł i stworzenia zbyt atrakcyjnego portretu – więc i przejęcia odpowiedzialności za wizerunek Dagny w świadomości społecznej.
„Dagny” to tylko zestaw wydarzeń, niewiele znaczących scen i spotkań pozbawionych interpretacji czy indywidualności. Landis chciał wniknąć w sferę prywatną, najbardziej chronioną przed biografami – i przedstawić jej własną wersję tak, by zawładnąć wyobraźnią czytelników oraz może przybliżyć im związki z ludźmi modernizmu. Wszystkie te plany zakończyły się niepowodzeniem, bo zabawę z lektury mogą mieć przede wszystkim śledzący prawdy i fałsze, zainteresowani modernizmem odbiorcy. Klimaty artystycznej bohemy nie wytrzymały konfrontacji z dzisiejszymi realiami – i znikają w powieści, która próbuje przybliżać życiorys Dagny Juel, a jednocześnie nawiązywać do uniwersalnych prawd o uczuciach każdego człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz