Świat Książki, Warszawa 2013.
Efekt romansu
Rynek literatury rozrywkowej nagle zalały powieści obyczajowe, w których wątek erotyczny okazuje się silnie eksponowany. Co ciekawe, ocierające się momentami o literacką pornografię historie, kierowane są przede wszystkim do kobiet: to klasyczne romanse uzupełnione o wielkie (cielesne) namiętności i historie o niemal harlequinowej fabule: wszyscy odbiorcy wiedzą, że chodzi tylko o to, by bohaterowie przezwyciężyli ewentualne trudności i poszli ze sobą do łóżka, a potem – by długo z niego nie wychodzili. Sfera erotyczna staje się substytutem akcji.
Paullina Simons w „Pieśni o poranku” sięga po schemat niekoniecznie popularny. W jej obszernej powieści kobieta w średnim wieku, spełniająca się jako żona i matka trójki dzieci, pozwala się uwieść dwudziestolatkowi. Prowadzi podwójne życie, zmienia swoje priorytety i próbuje wykraść jak najwięcej czasu, by spędzać go z młodym kochankiem. Podczas opisów mocno przedłużającej się serii erotycznych spełnień czytelniczki czekać będą jednak na wyjaśnienie i rozwinięcie informacji z pierwszej strony tomu. Bo Simons, chociaż bez wątpienia zależy jej zwłaszcza na łóżkowych perypetiach Larissy, stara się też wplątać do książki elementy z różnych powieściowych gatunków i w ten sposób przykuwać uwagę do rozgrywanych niemal w czasie rzeczywistym scen.
Jest w „Pieśni o poranku” ślad obyczajówki w wizjach rodzinnego życia z różnych punktów rozwoju. Jest powrót do dramatów z przeszłości, problemów, które znienacka spadają na młode i niedoświadczone przyjaciółki. Jest tragedia bliskiej Larissie osoby, traktowana jednak po macoszemu i zepchnięta tylko do listów, choć zasługiwałaby na znacznie bardziej obszerne potraktowanie. Ale to wszystko sprowadza się do roli tła. Autorce chodzi bowiem o jak najpełniejsze zobrazowanie trudnego romansu. Tu jest bardzo drobiazgowa. W sam motyw wplata jeszcze mikroskopijne fragmenty zapowiedzi kryminału, sugerując wręcz chorobliwą zazdrość i porywczość męża. Czytelniczki jednak podążać będą za Larissą i obserwować jej kolejne przeobrażenia – od pierwszych spojrzeń i walki z myślami, przez fortele i kłamstwa aż po kipiącą od pożądania codzienność z kochankiem. Wezmą udział w nowym kształtowaniu otoczenia i odkryją niejednowymiarowe konsekwencje pierwszej decyzji. Paullina Simons nie oszczędza odbiorczyniom żadnego etapu w swoim obrazie niebezpiecznego związku. Rejestruje każde załamanie nastroju i każdą pułapkę prowadzącą do nowych kłamstw. Dopiero gdy nie będzie mieć już wiele do powiedzenia w kwestii relacji kochanków, przejdzie do nieco bardziej dynamicznych scen, portretując rodzinę Larissy. Przypomni sobie wówczas o tym, że akcja nie składa się wyłącznie z rozmów w łóżku i odkrywania stref erogennych partnerów, znów sięgnie po motywy z pozaobyczajowych powieści, by wzbogacić nimi swoją historię. Wydaje się, że chce Simons zaprezentować czytelniczkom każdą sekundę z życia bohaterki – i dlatego bardzo mocno wydłuża kolejne opisy. Prowadzi to do obrazów zbudowanych na bazie psychologicznych analiz, ale i szablonów w tematach damsko-męskich. Simons przekonuje do kreacji postaci (za sprawą wybieranych przez nie rozwiązań), ale samej książce przydałyby się skróty i modyfikacje w rozmieszczaniu punktów kulminacyjnych.
„Pieśń o poranku” to powieść o zakazanej namiętności, historia, która chciałaby ukrywać swoją genezę i upodabniać się do innych gatunków, ale zbyt silnie ciąży w kierunku erotyki i romansu według schematu. Sporo zdradza autorka na pierwszej stronie, przez długi czas niczym nie zdziwi swoich odbiorczyń. Ale w „Pieśni o poranku” istnieje jedna sfera niezbyt eksponowana: to pytanie o wybór między kochankiem i własnymi dziećmi. Tu sugeruje Simons temat do zastanowienia się – i ostatecznej oceny bohaterki. Tyle że jednokierunkowość wysiłków przysłania garść ważnych zagadnień w historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz