Bez śmiechu się umiera
Pamięć zbiorowa bywa kapryśna. Twórcy spektakli teatralnych sięgają dziś chętnie po teksty Tuwima i Hemara (czasem też – Grodzieńskiej), każdy wie, kim była Ordonka. Tymczasem o Andzie Kitschman słyszało niewielu i nie pomoże tu nawet fakt, że Dariusz Michalski w swojej monumentalnej „Historii polskiej muzyki rozrywkowej” umieścił szkic biograficzny o tej artystce na pierwszym miejscu. Anda Kitschman nie gości zbyt często w opracowaniach dotyczących kabaretu, ani też we wspomnieniach satyryków (Kazimierz Krukowski widzi w niej wyłącznie kompozytorkę z Mirażu). A przecież to twórczyni niezwykła – „największa gwiazda Mirażu, Czarnego Kota i Argusa (…), kompozytorka, autorka, akompaniatorka i wykonawczyni w jednej osobie” – jak zaznacza w swojej książce Dorota Fox (notabene to jedyne zdanie, które w tomie „Kabarety i rewie międzywojennej Warszawy” na temat Kiczmanki pada). Dziś nazwisko Kitschman mówi coś tylko miłośnikom dawnego kabaretu – co właściwie skazuje artystkę na medialny niebyt.
Tym większe wyrazy uznania należą się twórcom spektaklu „Bez Mężczyzn”, monodramu muzycznego, w którym sylwetkę Andy Kitschman przybliża publice Katarzyna Nowak. Wątki z życia prywatnego i scenicznych wcieleń wszechstronnie uzdolnionej autorki przeplatają się tu z grą, w którą wciągani są widzowie. Całość przybliża klimat kabaretów literackich dwudziestolecia międzywojennego tak sugestywnie, że nie ma tu miejsca na wątpliwości. Nawet przełamanie „klasycznej” składankowej formy programów tłumaczy się dobrze kompozycją sztuki – to w zamyśle kompozycyjnym nie recital, a zestaw migawek z różnych punktów biografii. Trzeba też zaznaczyć, że nie jest to spektakl natrętnie prowadzący przez historię egzystencji Kitschman – raczej próba przypomnienia ciekawej i barwnej osobowości.
Królują tu prostota i skrót, wprowadzające ład w opowieść. Klucz tematyczny – portret kobiet i erotyzm jako stały składnik ich motywacji. Zasada nadrzędna – dowcip w piosenkowym planie sceny i nostalgia w monologowych obrazkach z garderoby. Scenografia wyraźnie zarysowuje te dwie przestrzenie i warto tu zaznaczyć, że drobiazgami uzyskuje się nadzwyczajny efekt. Lustro, stolik i krzesła w garderobie są zdobione kawałkami przezroczystego materiału czy kobiecymi bibelotami – co nadaje miejscu jednocześnie buduarowo-intymny i „gwiazdorski”, ekskluzywny charakter. „Scenę” tworzy parawan i dwa krzesła. Nie trzeba więcej – skojarzenia z kabaretem dwudziestolecia dostarczają elementy strojów: szal boa czy długie rękawiczki (a nawet – melonik i laseczka). Nic zbędnego, nic, co przeszkadzałoby w chłonięciu atmosfery niepowtarzalnej, rozrywkowej, a przy tym świątecznej. Przytomni realizatorzy wyodrębniają te miejsca także światłem, mam nadzieję, że w większości miejsc wygląda to tak jak w Korezie, gdzie światło faktycznie buduje kolejne przejścia i zaznacza zmiany tempa. Towarzysząca Katarzynie Nowak pianistka (Monika Bylica) wtapia się w tło.
Chociaż zwierzenia w garderobie sugerują prywatne smutki bohaterki (rozstanie z ukochanym, tułaczka po świecie) i stanowią rodzaj katalizatora życiorysowej akcji, na scenie pojawia się wiele odsłon jednego zagadnienia. To czysta satyra obyczajowa na kobiety. W karykaturze Kiczmanki ożywają tematy miłości, zdrady, sprytu żon i naiwności mężów. Operowanie stereotypami i komizmem prowadzi do nakreślenia przerysowanych, ale bardzo udanych portrecików, niby tematycznie wpasowanych w kabaret międzywojnia, a uniwersalnych i do dziś bardzo zabawnych. Panie obśmiewane dobrodusznie w tekstach do jedno – drugie to obraz artystki kabaretowej.
Kobiety w kabaretach dwudziestolecia musiały prezentować cechy dam i kurtyzan jednocześnie. Stawały się obiektami westchnień panów i obiektami zawiści pań z widowni. Były zjawiskami. Katarzyna Nowak idealnie odnalazła się w tej konwencji. W monodramie „Bez Mężczyzn” wciąż przełamuje granicę między sceną i widzami, wychodzi do publiczności, prowadzi z nią dialogi. Uwodzi panów, puszcza do nich oko i umawia się z nimi, a z racji faktu, że konwencja traktowana jest jako kulturowy cytat, podbija serca absolutnie wszystkich obecnych na sali. Raz Katarzyna Nowak staje się bezradną istotką potrzebującą pomocy, raz – przebiegłą kokietką. Bywa frywolna, kapryśna, okrutna, bezczelna czy kusicielska. Flirtuje i żongluje dwuznacznościami. Najdziwniejsze, że we wcieleniach kokot czy morderczyń jest zawsze niewinna i zawsze przekonująca. Bawi się swoimi kolejnymi rolami i nie boi się improwizacji wśród widzów. Prowokuje mężczyzn do zaczepek – ale jako dama ma nad nimi pełną kontrolę. Dyryguje i rządzi – a przecież doprowadza do prawdziwej komitywy z odbiorcami. Sprawia, że widzowie ją pokochają.
Katarzyna Nowak jako Anda Kitschman jest naturalna. Nie boi się żartu i parodii, nie boi się przesady. Ma prawdziwy talent komiczny, a do tego potrafi bezbłędnie interpretować piosenki. To rzecz ważna – w końcu sięga po utwory, które w warstwie tekstowej dziś po prostu imponują. Każdy numer jest tu gotową i pełną historią, dopracowaną od strony formalnej, ze względu na rozkład akcentów humorystycznych i rozwój fabuły. Punktem wyjścia okazuje się zwykle jeden z wielkich motywów, który Kitschman ubrała w drobną scenkę rodzajową. Nakazywała swoim bohaterkom, wykorzystującym każdą okazję do romansu, przedstawiać się jako ofiary – i nabierać poczciwych (czyli zwyczajnie głupich) mężczyzn. Jedna z pań liczne grono wielbicieli traktuje jako szansę na zdobywanie nowych strojów, inna przez pomyłkę i słaby wzrok trafia do łóżka przystojnego porucznika, jeszcze inna radzi sobie z groźnymi zbójcami. Pod wpływem miłości była sufrażystka i jędza zmienia się nie do poznania, a metamorfozę przechodzi na oczach publiki, inna dama potrafi nawet wytłumaczyć małżonkowi, dlaczego ma na sobie cudze dessous. Jest frywolnie, dwuznacznie i erotycznie – ale bez przekraczania granicy dobrego smaku, bez wulgarności i dosłowności. Odkrywanie przesłań piosenek to przyjemność dla odbiorców – trudna do odnalezienia w kabarecie dzisiaj. A przecież Kiczmanka w obyczajowych mikroświatkach podejmuje ukrytą dyskusję z satyrami Hemara, Toma czy Jurandota. Momentami okazuje się bardziej przekonująca jako znawczyni kobiecej duszy i kobiecych gierek, a wielkim satyrykom dorównuje żartem.
Monotematyczność w spektaklu nie oznacza monotonii. Katarzyna Nowak bowiem każdą śpiewaną historię ożywia, wcielając się w jej postacie. Inteligentny dowcip tekstów idzie więc w parze z dobrym aktorstwem – a imitowanie dawnych piosenek kabaretowych wiąże się przecież z użyciem podwójnego cudzysłowu. Aktorce ta sztuka się udaje. Do tego stopnia, że publiczność otrzymuje jeszcze trzeci poziom zabawy – miks z przedstawionych w recitalu historii. Kolejne puentki wchodzą ze sobą w dialog i potęgują komizm. Jeśli w przypadku „zwykłych” utworów śmiech równoważony jest melancholią poza sceną, intertekstualną grę tonuje finałowa piosenka – „Pojadę na spacer w Aleje”.
A potem gasną światła, znikają dekoracje i jakoś tak trudniej jest pogodzić się ze świadomością, że takiego kabaretu dzisiaj nie ma. I chce się na „Bez Mężczyzn” natychmiast wrócić, i znowu dać się oczarować rewelacyjnej Katarzynie Nowak. Z reguły ludzie wybierają piosenki, które już znają. Tych z monodramu na pewno nie znają, ale muszą pokochać.
„Widocznie tak już ma być, że ludzie mają się ze mnie śmiać” – tłumaczyła Kiczmanka. Katarzyna Nowak stwierdza w spektaklu, że bez śmiechu się umiera. I dostarcza widzom rozrywki w najlepszym gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz