Akapit Press, Łódź 2012.
Kod blokowiska
Na pewnym osiedlu żyje sobie nastoletni Kuba. Jego naturalnym środowiskiem jest blokowisko i ludzie, których najchętniej większość usunęłaby ze świadomości. Kuba przyjaźni się z Lete, starszą kobietą, która potrafi przejść bramy wyobraźni i zapewnić ucieczkę z ponurej codzienności. Ale Lete kiedyś znika i nie wraca, chociaż obiecała. Kuba prowadzi śledztwo, które doprowadza go do szpitala oraz do chciwych krewnych kobiety, chcących ubezwłasnowolnić staruszkę. Wychowywany przez podwórko dzieciak postanawia zawalczyć o jedyną osobę, dla której coś znaczy. Nie zawaha się przed wydawaniem poleceń dorosłym znajomym – i przed buntem wobec swoich bliskich. Wszystko, żeby ratować bezbronną Lete.
Ewa Przybylska w „Moście nad Missisipi” wybrała narrację ponadrealną, kompletnie oderwaną od świata, który przedstawia. Język relacji uwzniośla obraz, odrywa go od bolesnej przyziemności, a przy okazji pozwala też zgrabnie zamaskować wszelkie odejścia od prawdopodobieństwa. Mały Kuba w normalnych warunkach nie miałby szansy na podjęcie walki z tymi, którzy próbują zniszczyć starszą panią, co więcej – nie miałby żadnego wpływu na dorosłych z marginesu, których sprytem, szantażem lub drwinami zmusza do działania. W tej przestrzeni możliwe jest wszystko – autorka stworzyła scenę degeneracji i ostatecznego upadku – wyzwoleniem może być tylko skazany na porażkę ostatni zryw sprawiedliwości. Kuba go dokonuje, bo nie ma już nic do stracenia. W „Moście nad Missisipi” nie ma mowy o nietypowym czy dziwnym wydarzeniu – punktem wyjścia jest zwyczajna, choć przykra, sytuacja, która dopiero w oczach dzieciaka z blokowiska zyskuje quasi-baśniową oprawę. Wszyscy posługują się językiem półprawd, unikają bezpośredniego nazywania tego, co się stało – w enigmatycznej historii zakodowane zostały wyzwalające wartości, ostatni bastion nadziei.
Ale motyw ocalających uczuć w kontekście „Mostu nad Missisipi” brzmi raczej banalnie i płytko – zwłaszcza że w powierzchniowej warstwie lektury uwagę przykuwa nietypowa poetyka. Ewa Przybylska napisała książkę, nad którą chętnie dyskutować będą dorośli, specjaliści od literatury czwartej. To pozycja, która młodych odbiorców zmusi do myślenia, ambitna i niełatwa – a przy tym wymagająca przełamania autorskiego kodu. Bo świat, który Przybylska opisała, istnieje na wyciągnięcie ręki. Ale język, którym przedstawia się bolesną historię, w niczym nie przypomina opowieści pastiszujących rzeczywistość, zupełnie jakby autorka sięgnęła po urban legend, nie chcąc sugerować czasu ani miejsca akcji.
W „Moście nad Missisipi” nie ma powodu do pytania o szczerość. U źródła historii leży prawda – ale zostaje ona przysłaniana kolejnymi fałszowanymi motywami – i w planie treści, i w planie języka. Deszyfrowanie tych autorskich zabiegów stanie się zatem ważnym lekturowym zadaniem. Ta drobna powieść gęsta jest od ukrytych znaczeń i zawoalowanych komentarzy, kipi od metafor i rozmaitych możliwości interpretacyjnych, natomiast nie dostarcza masowo pojmowanej rozrywki. Tu liczy się psychologia i etyka, pytania o kodeks wartości w nieprzyjaznym świecie i sprawozdanie z utraty. Nie zdziwiłabym się, gdyby „Most nad Missisipi” trafił do kanonu szkolnych lektur – bo warto na niego zwrócić uwagę nastolatków myślących i zbuntowanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz