piątek, 28 grudnia 2012

Ludwik Stomma: Nasza różna Europa

Iskry, Warszawa 2012.

Bieg przez dzieje

O historii plotkarsko, z przymrużeniem oka i z całym arsenałem najróżniejszych emocji ujawnianych w sprawach, które w nikim dziś żywszych uczuć nie budzą – tak wygląda narracja, jaką Ludwik Stomma proponuje w tomie „Nasza różna Europa”. W założeniu to zestaw równoległych dziejów, próba pokazania, co działo się poza granicami Polski w chwilach, gdy jej mieszkańców najbardziej zaprzątały sprawy własne. W praktyce – dowcipna galopada przez postacie i wydarzenia (w tej właśnie kolejności), mocno skrótowa i bardziej skupiona wokół ciekawostek, które da się uwspółcześnić przez potoczny komentarz niż skrupulatna i rzeczowa. Ludwik Stomma próbuje zainteresować historią w sposób, który raczej nie kojarzy się z dziejopisarstwem i raczej przypomina styl beztroskich felietonów niż tworzenie kronik przeszłości. Inaczej: historia staje się materiałem dla niby felietonowych tekstów.

Sam autor utrzymuje, że dwie daty utrzymują w ryzach jego przpadkowy przegląd wydarzeń – to rok 966 i 1795, a pozostałe, jak zarzeka się Stomma, pojawiły się jako dzieło przypadku. Trudno dać temu wiarę, lata 1410 czy 1492 lub 1655 są zwyczajnie wygodne dla piszącego i nie może tu być mowy o wyborach losu. Tym samym już na wstępie pojawia się cecha charakterystyczna dla narracji Stommy, to jest skłonność do przesady i afektacji. Będzie się to podejście pojawiać w tomie wielokrotnie, zupełnie jakby autor chciał zarażać entuzjazmem odbiorców i wlać życie w postacie zapomniane czy niedostrzegane w ogromie historycznych wiadomości. Stomma przebiega dzieje, nawiązując nie tylko do faktów, ale i do ich literackich interpretacji. Stawia na sensacyjność materiałów, co jest kolejnym motywem zbliżającym szkice z „Naszej różnej Europy” do kształtu dzisiejszych felietonów – tu liczą się tylko wyraziste wydarzenia, okraszone jeszcze zabawnym komentarzem, tak, by czytelnik rozleniwiony dostępnością mediów mógł dowiedzieć się czegoś bez zagłębiania się w szczegóły: a nuż zostanie zaciekawiony na tyle, że podejmie samodzielne studia nad tematem? Gdyby zechciał, Ludwik Stomma w tekstach przywołuje bibliograficzne adresy – droga do poszukiwania historycznej prawdy jest otwarta.

Mnożą się tu postacie, uwikłane w dzieje, na same dzieje zwraca się mniejszą uwagę, jakby Stomma chciał rzucić wyzwanie historii, która zapomina często o jednostkach. Ludzie mają za zadanie dotrzeć do dzisiejszych czytelników, skierować ich wzrok ku przeszłości i rozpocząć nowe dyskusje. Chodzi o to, by coś się działo, by zmusić do zastanowienia, rzucić pożywkę dla wyobraźni, a przy tym nie dać się zdystansować aktualnościom. Stomma nie zachowuje się jak typowy historyk, ani jak badacz – w wywody wplata swobodnie osobiste akcenty, przez sformułowania – luźne i niepasujące do poważnego tonu – wskazuje własne poglądy. Do ocen przeszłości dodaje oceny teraźniejszości, robi wszystko, żeby historię ożywić – a i żeby zlikwidować przekonanie, że o tym, co się wydarzyło, można mówić tylko w skupieniu i z nabożeństwem. Chce dotrzeć do zwykłych, nawet przypadkowych czytelników, i do młodych ludzi (którzy jednak nonszalancję narracyjną mogą też odrzucić, jako zbyt rażące odejście od języka publicystyki książkowej). Kusi lekkością stylu, odwagą w kreowaniu komentarzy, pisarską brawurą i pozornym brakiem myślowej dyscypliny. Pokazuje, jak inaczej opowiadać o historii – i sam się przy tym opowiadaniu zdecydowanie nie nudzi. W szybkich szkicach zaledwie nakreśla rozmaite sytuacje, sceny i konflikty – ale to może wystarczyć dla wzbudzenia zainteresowania przeszłością zamierzchłą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz