wtorek, 16 października 2012

Federico Moccia: Mężczyzna, którego nie chciała pokochać

Muza SA, Warszawa 2012.

Romans idealizowany

Do tego, że Federico Moccia jest autorem-idealistą nie trzeba przekonywać żadnej z jego czytelniczek. Ten pisarz sprzedaje marzenia, ubierając je w zgrabną powłokę baśni, odrzuca zwyczaje i konwenanse, pozwala swoim bohaterom realizować najskrytsze fantazje i dawać upust pożądaniu. Niby mógłby być uznany za skandalizującego (czy przesadnie romantycznego), gdyby nie fakt, że w jego fabuły się nie wierzy. Dostarczają rozrywki, czasem i przyjemności lekturowej, przypominają o tym, co daje wolność – ale nie imitują prawdy. Do tego dochodzi jeszcze kwestia temperamentu postaci – oraz podsuwanych im przez autora możliwości realizowania pragnień.

Moccia dał się poznać jako autor tomów dla młodzieży – powieści bardzo rozbudowanych, gęstych od rozmaitych wątków, ale zawsze poruszających kwestię jedynej, prawdziwej i pięknej (A także zmysłowej) miłości. Co ciekawe, w tomie dla dorosłych – „Mężczyzna, którego nie chciała pokochać” – rezygnuje z wielopłaszczyznowości, jakby nie potrzebował już usprawiedliwienia dla odmalowywanych z pasją ekstremalnych uczuć. Usuwa wszelkie przeszkody, by bohaterowie mogli się spotkać – poza barierami tkwiącymi w ich umysłach.

Właściwie „Mężczyzna, którego nie chciała pokochać” to powieść o uwodzeniu. Mężczyzna, który kobiety traktuje przedmiotowo (co, rzecz jasna, ma źródło w traumie z przeszłości), poznaje Sofię, byłą pianistkę i żonę sparaliżowanego człowieka. Sofia nie daje się zdobyć, więc bohater układa coraz bardziej wymyślne plany, by osiągnąć cel. Nic nie stoi mu na przeszkodzie – bez trudu zdobywa informacje o obiekcie pożądania i nie musi liczyć się z kosztami przy tworzeniu niespodzianek dla kobiety. Jest dobrym psychologiem i dokładnie przewiduje, jak zareaguje Sofia.

Na początku Moccia próbuje przeszczepić do tej powieści swoje schematy pisania sprawdzone już we wcześniejszych książkach, jednak w końcu porzuca ten zamiar. Ostatecznie nie musi ukrywać własnych fascynacji ani też przyjemności, jaką sprawia mu pisanie o zbliżeniach bohaterów. Sam szybko orientuje się że wystarczy rozwijać jedną historię – nie powinno się jej natomiast sztucznie spowalniać przez mniej interesujące czy mniej wyraziste motywy poboczne. I tak czytelniczki otrzymują zapis przebiegu niebezpiecznej gry.

Rzuca autor inne światło na damsko-męskie relacje. Katalizatorem historii czyni pożądanie, które czasem próbuje jeszcze definiować jako jedyną prawdziwą i idealizowaną miłość – a jednak baśń dla dorosłych wybrzmiewa inaczej niż baśń dla młodzieży. O ile w tej ostatniej liczy się imitowanie realizmu przy jednoczesnej obietnicy szczęścia, o tyle w „Mężczyźnie…” baśnią staje się nieograniczony dostęp do pieniędzy, którymi można załatwić wszystko.

Moccia, kiedy pisze, rozkoszuje się słowem. Chce, żeby wszystko było luksusowe lub przynajmniej ten luksus imitowało – zwłaszcza gdy opisy dotyczą człowieka, który ma niemal wszystko, czego zapragnie. W tej powieści widać to dokładnie: taki sposób wybrał autor na spowolnienie fabuły. Dzięki temu odejściu od naturalności w języku łatwiej jest zaakceptować opowieść idealizowaną i przesyconą pragnieniami. Przedstawiona zmysłowo, staje się nieco mniej intensywna, przez co nie musi okazywać się własną karykaturą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz