WNK, Warszawa 2012.
W świecie zbrodni
Chris Tvedt w drugim tomie przygód adwokata Mikaela Brenne zaczyna bardziej odważnie budować fabułę i próbuje znaleźć równowagę między kryminałem i powieścią sensacyjną. Nie stroni od tematów trudnych – tym razem sprawa dotyczy zgwałconej i brutalnie zamordowanej czternastolatki – ale też interesują go ludzkie słabości. Bohaterów wikła w bardziej skomplikowane relacje, nie prowadzi historii jednotorowo i nie zdradza czytelnikom finału przedwcześnie – to wszystko wychodzi mu na dobre i tom „Na własną rękę” jest lepszy niż „Uzasadniona wątpliwość”.
Mikael Brenne ma być obrońcą człowieka oskarżonego o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Jego upodobanie do rozgłosu sprawia, że przyjmuje tę sprawę, chociaż wie, jak bardzo rozpala ona opinię publiczną. Brenne stara się wszystko rozstrzygać na chłodno – lecz to niemożliwe w przypadku, gdy w grę wchodzą ogromne emocje otoczenia. Tu nikt nie jest od nich wolny. W dodatku bohater musi pamiętać, że wkroczenie do przestępczego światka wiązać się może z zagrożeniem dla jego najbliższych.
Tym razem Chris Tvedt bardzo szybko kończy sprawę, która wydawała się niemal niemożliwa do rozwiązania. Natychmiast też budzi wątpliwości i pozwala Mikaelowi na samodzielne działanie – pełne czasem niepotrzebnej brawury i rozmaitych błędów, a przez to angażujące w historię czytelników. Adwokat zachowuje się czasem impulsywnie i nieodpowiedzialnie – to czynnik demitologizujący go w książce. Zwłaszcza że na drugim planie pojawia się stałe i niepodlegające dyskusji uczucie do młodszej o trzynaście lat partnerki – tu nie będzie miejsca na odbrązowienie postaci. Chociaż Brenne dedukuje dobrze, momentami zachowuje się, jakby nie rozumiał własnych postaw i ich konsekwencji – Tvedt chce wówczas prowadzić opowieść w kierunku, którego nie zaakceptowałby żaden logicznie myślący czytelnik. Na szczęście racjonalizowanie nie do końca się sprawdza, gdy w grę wchodzą ludzie o chorych umysłach. Tym razem autor też częściej sięga po bohaterów pod względem psychiki nieprzewidywalnych – to dla niego najwygodniejszy sposób budowania fabuły – dzięki temu akcja nie przypomina prostej konstrukcji z klocków, a zaczyna żyć w myślach odbiorców.
Nie stroni Tvedt od brutalnych, wręcz turpistycznych opisów. Nie chroni adwokata ani jego ukochanej (a przynajmniej nie do końca), w przestępczą rzeczywistość wkracza z całą świadomością istnienia zła, krwi i bólu. Po raz drugi pojawiają się tu osoby o sadystycznych upodobaniach, a sam autor nie odwraca wzroku, gdy ktoś próbuje torturować powołane przez niego do życia postacie. Chociaż opowieść prowadzi Mikael, a tonacji dominuje chłód i brak emocji. Bohater z równym spokojem relacjonuje gesty, które stanowią element gry na sali sądowej, jak i sceny przerażające. Ten pozorny brak uczuć, widoczny w całej narracji, ma wpływać na odbiorców i budzić w nich lęk przed światem, w którym panują okrutne prawa.
Chris Tvedt pisze tak, by zdystansować się od prezentowanych problemów, a jednocześnie zwrócić na nie uwagę społeczeństwa. Nie ma dla niego tematów tabu, materią kryminału może stać się wszystko. Nigdy też nie wiadomo, czy o działaniach postaci zadecydują względy psychologiczne, czy chwilowe emocje – w „Na własną rękę” autor kilka razy myli tropy, by czytelnicy nie mogli prawidłowo zinterpretować przesłanek. Tvedt chce pokazać, że to on rządzi fabułą – na razie mu się to udaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz