Zysk i S-ka, Poznań 2012.
Przymusowe wczasy
„Czternaście dni tygodnia” to kolejna lektura wakacyjno-urlopowa, nie tylko ze względu na fakt, że najlepiej sprawdza się podczas letniego wypoczynku, ale i z uwagi na tematykę. Aneta Nawrot wysłała swoją bohaterkę na wczasy do Egiptu i utrudniła jej powrót – Kalina nie wie, kiedy uda jej się wsiąść w samolot do Polski, czytelniczki dzięki tytułowi mogą się domyślać. Powieść natomiast rozpoczyna się w chwili zaplanowanego powrotu.
Bohaterka – jak to zwykle w czytadłach obyczajowych bywa – ma za sobą trudne chwile, przeżywa poważny kryzys w małżeństwie i do Egiptu trafiła wysłana przez terapeutkę – by przemyśleć i uporządkować swoje sprawy. W takim momencie na horyzoncie po prostu musi zamajaczyć przystojny mężczyzna. Więc zamajacza, chociaż nie od początku jawi się jako baśniowy książę. Tyle schematów. Bo Nawrot na szczęście proponuje też nieschematyczne scenki. W konstrukcji bohaterki, która jest okulistką, ale uwielbia udzielać pomocy medycznej wszystkim potrzebującym. W nieco infantylnym pomyśle na żywiołowe rozmowy z odbiciem w lustrze. Wreszcie – w wątku kryminalnym, a nawet kilku takich wątkach, które ubarwiają pobyt w Egipcie. Autorka chętnie też podejmuje się niemal socjologicznych obserwacji, w grupie turystów wskazując typowe charaktery i zachowania. Przemyca obrazki z toksycznymi związkami, irytujące lub przynoszące wstyd nawyki czy charakterystyczne dla dzisiejszych czasów postawy – i trzeba przyznać, że robi to dość przekonująco, chociaż chce w ten sposób tylko budować tło przeżyć Kaliny. Celne portrety nie mają tu innego uzasadnienia: może szkoda, ale przecież to powieść rozrywkowa a nie psychologiczna. Mogła natomiast autorka śmiało zrezygnować z przywiązania do form i znaleźć taki sposób mówienia o dalszoplanowych bohaterach, by nie tytułować ich bez przerwy „pani” i „pan” – to w pewnej chwili staje się trochę uciążliwe.
Zapowiada się raczej banalnie, przynajmniej oczywiste rozwiązania podsuwają scenariuszowe koleiny. Ale w tej szybkiej historii Nawrot mieści całkiem sporo wątków, niektóre w ogóle próbuje jedynie zasygnalizować, bez oceniania i komentowania – są na tyle znane, że wystarczy drobny szkic, by czytelniczki domyśliły się całej reszty. Wypada to dość zgrabnie i pozwala odwrócić uwagę od fabularnej osi prostej obyczajówki. Autorka na kilka sposobów próbuje uszlachetnić tekst – stąd lawirowanie między gatunkami, szukanie sensacji i wplatanie do powieści wątków-linków, odnośników do określonych stereotypów.
Zastanawiam się, czy sens miało tu oznaczenie konkretnego czasu akcji, skoro w całej książce zaledwie raz do niego autorka nawiązuje. Według fabuły jest rok 2010, przez wybuch wulkanu na Islandii zamknięte zostały europejskie lotniska, a w Polsce trwa żałoba narodowa po katastrofie pod Smoleńskiem. Na dobrą sprawę można było tę informację zupełnie pominąć, bo nie ma ona żadnego znaczenia dla rozwoju powieści (która przecież zyskuje tak naprawdę wymiar uniwersalny), a nawet podskórnie przeszkadza w śledzeniu nieco bajkowych wydarzeń. Realizm realizmem – ale nie potrzebuje on dodatkowych kotwic, łączących z pozapowieściową codziennością, żeby czytelniczki przyjęły prezentowaną tu fikcję. Tu Nawrot jednak przedobrzyła.
W wakacyjnej atmosferze nie znikają niektóre problemy – i chociaż łatwiej jest zapomnieć o własnej codzienności, cudza może tym intensywniej cieszyć. O tym właśnie przypomina tom „Czternaście dni tygodnia”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz