poniedziałek, 23 lipca 2012

Lisa Verge Higgins: Przyjaciółki

Świat Książki, Warszawa 2012.

Wyzwania

Przez moment i prawdopodobnie w wyniku kursów kreatywnego pisania w amerykańskiej literaturze rozrywkowej funkcjonował wygodny motyw katalizujący akcję – lista wyzwań. Różne były drogi do jej stworzenia, różne zadania do wykonania, chodziło jednak o to, by dzięki podsycanej listą determinacji przekraczać własne ograniczenia. W „Przyjaciółkach” Lisy Verge Higgins lista wyzwań powraca w dość melodramatycznym kształcie: jako ujęty w listach niemal zza grobu testament. Trzy kobiety, Kate, Jo i Sarah, już wkrótce przewartościują swoje życie. Ich przyjaciółka, Rachel, przegrała walkę z rakiem. Przed śmiercią poprosiła w listach o rzeczy, na które nie było miejsca w uporządkowanych i stonowanych działaniach jej mniej przebojowych koleżanek. Tyle że Rachel uderzyła w najczulsze punkty i jej życzenia stały się jednocześnie bodźcem do bardzo poważnych zmian. Od woli zmarłej nie ma odwrotu, nawet gdyby Rachel żądała niemożliwego, Kate, Jo i Sarah postarałyby się spełnić wszystko. Dlatego stateczna matka trójki dzieci musi skoczyć na spadochronie, druga z pań – znaleźć w Afryce miłość, a trzecia – kobieta biznesu – zająć się osieroconą córką Rachel. To wiadomo od początku, autorka skupia się na opisywaniu konsekwencji tych wyzwań. Interesują ją dwa tematy, miłość i macierzyństwo – oba traktuje jak największy dar, w zasadzie nie pozwalając swoim bohaterkom na odkrywanie innych pasji.

Trzy kobiety wspierają się, ale każda musi samodzielnie stawić czoła nadchodzącym problemom. W tym czai się poważna pułapka, właściwa zresztą dla masowej literatury rozrywkowej: problemy nadchodzą, ale do ich rozwiązania dokładane jest chronienie postaci przed negatywnymi skutkami decyzji. W „Przyjaciółkach” staje się ta tendencja bardzo widoczna w kilku punktach, mocno przypominających odcinki opery mydlanej. Kłótniom brakuje zaskakującego finału, decyzjom drapieżności. Bohaterki muszą trafić na przypisane im miejsca, nie mają możliwości wyzwolenia się z tego, czego pragnie dla nich autorka, która chce wiedzieć lepiej. To burzy napięcie, bo skoro można bez trudu przewidzieć, jak potoczą się losy przyjaciółek, nie da się w pełni angażować w ich kłopoty. Chyba że ma się skłonności do wzruszania się przy kopciuszkowatych historiach. Lisa Verge Higgins momentami operuje kiczem – nie dało się inaczej, zwłaszcza że chce mówić o największych emocjach i najsilniejszych uczuciach. Sceny rodem z melodramatów wydają się tu być przesadzone – chociaż powieść jako lektura rozrywkowa swoją rolę spełnia.

Chociaż autorka wszystkie kobiety chce sprowadzić do wspólnego mianownika (wszystkie muszą spełniać się jako żony, kochanki i matki), dość twórczo podchodzi do samego budowania charakterów i osobowości. W tej sferze jest znacznie lepsza niż w zszywaniu schematów, które mają złożyć się na fabułę – mimo że, oczywiście, posługuje się również typowymi cechami. Jednak talent do portretowania widać na przykład w sylwetce małej Grac. Zresztą odkrywanie praw kierujących zachowaniami przyjaciółek należy faktycznie do przyjemności lekturowej.

„Przyjaciółki” są dowodem na to, że nawet dość schematyczne wskazówki da się przełożyć na atrakcyjne dla pań czytadło, niepozbawione wad, choć i nie nudne. Cały sekret tkwi w odpowiednim dystansie do scenek, które mają w zamierzeniu wyciskać łzy (lub na pełnym zaangażowaniu, które przysłoni warsztatowe niedoskonałości). Dzięki podzieleniu akcji na trzy części Higgins może pisać bez obaw o potrzebę przykuwania uwagi odbiorczyń. W końcu nawet standardowe scenariusze mogą zaintrygować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz