Zysk i S-ka, Poznań 2012.
Bez melancholii
Chociaż „Szara godzina” ma być, według słów autorki, rodzajem pożegnania się z publicznością, nie ma w niej przygnębiającej melancholii, rezygnacji czy żalu. Zofia Kucówna pisze lekko, a przy tym w sposób niepozbawiony elegancji. Zna wagę słów i dobiera je tak, że czytelnicy odczuwać będą niemal poetycką aurę wydarzeń z życia wziętych, drobnych skojarzeń i refleksji na każdy temat.
„Szara godzina” jest książką-zwierzeniem, opowieścią spisywaną o zmierzchu, po długim dniu. Jednocześnie sprawia wrażenie przypadkowej wędrówki po życiowych doświadczeniach oraz zestawu dopracowanych przemyśleń, jakby chaos i porządek mogły tu współistnieć na równych prawach. Tym, co wspomnienia Kucówny organizuje, staje się klasa i elegancja. Autorka zwraca ogromną uwagę na słowa, posługuje się pięknym, starannym językiem. Zresztą całe akapity poświęcone umiejętności ładnego mówienia dają się odczytywać nie tylko jako utyskiwanie na dzisiejszy pośpiech i warsztatową niedbałość młodych aktorów, ale i próbę walki o styl. W książce Kucówna daje świadectwo własnych językowych przekonań: rzadko, zwłaszcza w autobiografiach, odbiorcy mogą mieć do czynienia z tak wysoką kulturą wysławiania się. Wrażenie poetyckości (czy też obcowania z dziełem dalekim od potocyzmów) potęguje jeszcze podział tekstu na krótkie tematyczne akapity. Nie ma tu chronologii, dowolne podróże w czasie zapewniają czytelnikom miłe niespodzianki.
Kucówna odnosi się do naprawdę różnych spraw. Nieco miejsca poświęca pracy ze swoimi studentami, wiele stron – pracy w Skolimowie i działalności na rzecz słynnego ośrodka. Powraca także myślami do dzieciństwa i do Komorowa. Opowiada o teatrach i o patriotyzmie, zastanawia się nad miejscem swojego pokolenia we współczesnym świecie. Chociaż we wspomnieniach czasem pojawia się gorycz, nie ma mowy o pikantnych plotkach czy ostrzejszych w wymowie anegdotach. Autorka nie zawsze pisze o sprawach przyjemnych i pozostawiających dobre wrażenie, jednak unika oskarżania czy wyrzutów, zachowuje pogodę ducha i optymizm mimo wszystko – tak, że „Szara godzina” nie dostarczy czytelnikom zmartwień.
Wspomnienia są silnym bodźcem dla zmysłów. Kucówna potrafi uchwycić je tak, by nie straciły nic ze swojej plastyczności. Jednocześnie nie próbuje nawet nakreślać kontekstu dla konkretnych sytuacji, po prostu wpuszcza czytelników do własnych wspomnień i przemyśleń, wprowadza ich do samego centrum utrwalonych w pamięci zjawisk. Do krótkich scenek komentarze dodawane są rzadziej niż delikatne refleksje. Zamiast ocen proponuje autorka oprawę z ukształtowanych przez czas przemyśleń. „Szarą godzinę” rytmizują zatem nietypowe dla autobiograficznych pozycji wstawki, pozwalające równie dobrze jak rejestr wydarzeń poznać ich uczestniczkę i obserwatorkę. Kucówna sprawia wrażenie, jakby dopuszczała odbiorców do najbardziej intymnych sfer swojej działalności artystycznej i codziennego życia, a przecież nie częstuje ich skandalami czy tematami modnymi. Doskonale panuje nad tym, co chce przekazać, a co zamierza ukryć, przy jednoczesnym stwarzaniu pozorów otwartości i całkowitej szczerości.
Nie jest „Szara godzina” książką pustą, lektura nie będzie uboga, a obfita w przemyślenia. Tej pozycji nie czyta się szybko, ale też nie ma takiej potrzeby. Kucówna porusza sporo ważnych w dalszym ciągu kwestii – i to nie tylko w sferze teatralnej. Trafne obserwacje ubrane są tutaj w atrakcyjne frazy – książka dostarczy sporo przyjemności, a i trochę wzruszeń. Zofia Kucówna nie próbuje grać na emocjach odbiorców, ale jej opowieść nie przejdzie bez echa i nie przeminie bez śladu. To coś nie tylko dla wielbicieli aktorskiego talentu autorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz