sobota, 10 marca 2012

Sabina Czupryńska: Kobiety z domu Soni

Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Destrukcyjne więzi

Sabina Czupryńska, chociaż sięga po motyw sagi, w swojej powieści „Kobiety z domu Soni” koncentruje się jedynie na uczuciach destrukcyjnych i przeczących szczęściu rodzinnemu. Wszystko ma swój początek w Julii – kobiecie na przekór pięknemu imieniu agresywnej i opryskliwej. Julia spędza czas na paleniu papierosów, powtarzaniu „srali muchy” (w pewnym momencie czytelniczkom ta cecha obrzydzi dialogi) i na zatruwaniu egzystencji najbliższym. Z równym okrucieństwem traktuje swoją matkę Antonię, córki – Basię i Jagodę oraz męża, który w końcu ucieka do innej kobiety. Zresztą z domu Julii uciekają wszyscy: Antonia w milczenie i krzepiącą obecność bezdomnego filologa o filozoficznej naturze (to zaczyna być już stale powracającym motywem we współczesnych obyczajówkach), Jagoda – do innego domu i serdecznych ludzi. Syn Julii, Czesio, do drugiej rodziny ojca. Baśka ucieka w małżeństwo z niechcianym mężczyzną. Ale władza Julii trwa nadal, a „srali muchy” uprzykrza wszystkim życie. Niespodziewanie to bardziej wrażliwa z córek, odtrącana w dzieciństwie, w wieku dojrzewania wciela się w swoją matkę, a jej destrukcyjne zachowania przenosi na własną córkę, Sonię. Samotność czyha na kolejne kobiety.

U Czupryńskiej trudno szukać pokrzepienia, szybciej już przestrogę. Nie ma tu żadnego porozumienia ani więzi między bohaterami, początkowo złośliwości matki próbuje dzieciom zrekompensować babcia, z czasem jednak i ona szuka azylu dla siebie gdzie indziej: Julia niszczy wszystko i wszystkich, a co w fabule najdziwniejsze – nikt jej się specjalnie nie sprzeciwia, nie ma zatem możliwości przerwania okrutnego losu. Być może o to właśnie Sabinie Czupryńskiej chodziło – o ukazanie eskalacji zła i powracającej stale krzywdy, szkicowanie sytuacji bez wyjścia, przygnębiających i pozbawiających nadziei. W tej powieści nikt nie potrafi stworzyć szczęśliwej rodziny i to samo w sobie jest smutne. Przez sagę czytelniczki widzą, jak kończą się próby zmian. Bezradność bohaterek jest przejmująca tym bardziej, że ukazana została na tle zniszczonych rojeń, marzeń o szczęśliwym życiu i udanych związkach. Autorka pokazuje, jakie piekło są w stanie zgotować sobie najbliżsi i starannie wybiera jedynie złe emocje z zestawu uczuć, jakimi obdarzają się ludzie.

Autorka prowadzi akcję od przykrości do przykrości, nie wypełnia czasu pomiędzy nimi, po prostu przeskakuje do kolejnych małych dramatów. Nie ma kiedy wnikliwiej przyjrzeć się postaciom, więc opisuje je z perspektywy, która może się wydawać najbardziej szczera, to jest w obliczu konfliktów i niepowodzeń. „Kobiety w domu Soni” stają się zatem lekturą trudną, jątrzącą i nieprzynoszącą ukojenia.

Ludzie żyją i umierają. Rodzą się dzieci, które nie przynoszą nikomu szczęścia – i którym ciężko potem o to szczęście się upomnieć. Przykrości rozprzestrzeniają się błyskawicznie i prowadzić mogą do prawdziwej katastrofy tu, gdzie rodzina nie stanowi opoki. Czupryńska chce przeciwstawić się lekkim czytadłom dla pań, odrzuca zatem wszystko, co typowe we współczesnych komediach romantycznych i obyczajówkach z happy endem. Jednak niespodziewanie dla siebie samej wpada w pułapkę „mrocznej” warstwy literatury rozrywkowej – i od pewnego momentu nie potrafi się przeciwstawić powołanym przez siebie do życia bohaterkom. Sama też czerpie z literackich schematów, lecz nie podejmuje się stworzenia powieści psychologicznej, zamiast tego wybiera akcję oglądaną z pesymistycznego punktu widzenia. W tej pogoni za szczęściem nie ma przewidywalnego scenariusza, lecz sama autorka wskazuje jedyny kierunek ruchu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz