Trio, Warszawa 2012.
Anegdoty z teatru
Tłucze się po głowie podczas lektury jedno pytanie: dlaczego właściwie wypowiedzi Krzysztofa Kowalewskiego nie zostały zredagowane? Odpowiedź pojawia się na stronie 109, zamykając usta złośliwym komentatorom – bo wtedy to bohater „Skarpetki w ręku” mówi do Romana Dziewońskiego „całe szczęście, że nie robisz poprawek, nie wygładzasz tych twoich rozmów, to znaczy tych które zapisałeś w swoich poprzednich książkach. Przecież ja, to znaczy my, aktorzy mamy to w uszach i większość… wszystkie, które mnie dotyczyły, te drukowane w gazetach… to nie byłem ja. Jakaś literatura się z tego robi. Mówię, jak mówię, a w tym sprzed lat to bąknął kilka frazesów jakiś obcy facet. Właściwie czego bym nie powiedział i tak poszłaby ich wersja”. Z jednej strony zatem lojalność wobec aktora, który chce wypowiadać się własnymi słowami, z drugiej ogromny rozdźwięk między opowieściami mówionymi i spisywanymi. Mówione pozwalają na skróty, gramatyczną niekonsekwencję, wtrącenia sygnalizowane intonacją, szyk zdań, który w druku nie wygląda zbyt atrakcyjnie. Przez pierwsze strony będzie się zatem przechodzić bardzo ostrożnie: najeżone dygresjami, chropowate i nieopracowane (nie mylić z niedopracowane) wywody Krzysztofa Kowalewskiego zatrzymają uwagę i zrodzą pytania o przyczynę.
Roman Dziewoński „Skarpetkę w ręku” skleja z dwóch warstw – jedną stanowią rozbudowane a nieoszlifowane wypowiedzi bohatera książki. Drugą – głosy recenzentów. Sam autor od czasu do czasu pozwala sobie na drobny akapicik, zwykle o funkcji informacyjnej, choć im dalej w lekturę, tym więcej dygresji i swobody, a nawet oceniania tego, co bezpośrednim tematem tomu nie jest. Początek książki dotyczy wojennego dzieciństwa, dalej już rytm wyznaczają kolejne role, przy czym im bliżej XXI wieku, tym bardziej wybiórczo je Roman Dziewoński traktuje. Inaczej mówiąc, udział w filmach Barei, dawniej krytykowanych, a dziś gloryfikowanych, to powód do dumy i mnożących się pytań, obecność w sitcomach (choćby „Daleko od noszy”, z którego Kowalewski jest wyraźnie zadowolony) Dziewoński wolałby pominąć milczeniem. Z czasem też anegdoty z planów i garderoby – mocny punkt książki – ustępują miejsca zwykłym analizom ról, czy porównywaniu pomysłów na adaptacje – smakowite kąski gdzieś się zatracają. Chociaż sam Kowalewski mówi o znaczeniu dobrej anegdoty, nie próbuje nawet budować opowieści z wyrazistą puentą. Owszem, nie zatraca dowcipu, ale też nie podsyca go umiejętnie stawianymi konstrukcjami – szczególnie dają się tu we znaki skróty myślowe i urywane frazy. Może gdyby Dziewoński zdecydował się na narrację przetworzoną i zamiast bezpośrednich cytatów spróbował pokusić się o fragmentaryczną przynajmniej biografię, mógłby proponować pełne i zbudowane według zasad dowcipu opowiastki. Inna rzecz, że to przedsięwzięcie niełatwe, zwłaszcza za życia bohatera. Dziewoński wybiera więc formę pośrednią między wywiadem-rzeką a monografią artysty. Stąd w tej książce sporo drobiazgów smakowitych, które do klasycznej biografii nie miałyby prawa wstępu. Stąd opowieści o reżyserach i kolegach z planu – nigdy na tyle hermetyczne, by nie mogły zostać zrozumiane przez odbiorców spoza branży.
Niestety książce zabrakło korekty – i to w stopniu rażącym („na prawdę”, „a nóż” czy „o rzesz” – to tylko kilka wyrazistych przykładów – obok nich są i literówki, i zjadane spacje, o interpunkcji nie wspominam). Nawet jeśli autor za namową bohatera zdecydował się na pominięcie redakcji wypowiedzi, nawet jeśli zależało mu na przyspieszeniu procesu wydawniczego – pewnych elementów przygotowywania tomu pomijać nie wolno. Oby w ewentualnym wznowieniu ten błąd został naprawiony – książka wydana jest pięknie, zawiera mnóstwo zdjęć i ciekawostek – nie ma sensu psuć jej takimi niedopatrzeniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz