Namas, Poznań 2011.
Lekcja życia
Tytuł tej książeczki wyjaśnia wszystko. Wiadomo, że w kolejnej baśni opublikowanej przez Namas pojawi się temat akceptacji odmienności ludzi różnych ras i ich równości wobec siebie. Nie ma tu jednak mówienia o współczesnych problemach wprost, Gyula Böszörményi cofa się do mitycznego początku, prezentuje uwolnioną od religii i wyznań baśń o stworzeniu człowieka – i u źródła szuka zarówno przyczyn zróżnicowania przedstawicieli homo sapiens, jak i argumentu o ich równym statusie.
Żeby uniknąć sakralnych skojarzeń czy motywów Böszörményi parą stwórców czyni dwoje staruszków – Ojczulka Niebo i Matulę Księżyc. To oni po wymyśleniu świata pracują jeszcze nad ostatnim jego składnikiem – człowiekiem. Niebo lepi człowieka, lecz nie jest z niego do końca zadowolony, stara się zatem znaleźć przyczynę. Księżyc pomaga mu, twierdząc, że biegające po świecie białe – wszystkie jednakowe – ludziki przyprawią ich tylko o ból głowy i trzeba nowe dzieło jakoś zróżnicować. Zabawa trwa w najlepsze, ale tylko Matka-Księżyc zdaje sobie sprawę z jej konsekwencji. Niewesołe wieszczenie nie przybiera tu jeszcze konkretnego kształtu, pozostawia świat w niedopowiedzeniu, z którego dziś ludzie zdają sobie sprawę.
Temat rasowej równości został w tej baśni poruszony z innego niż zazwyczaj punktu widzenia. Dzieci są świadkami powstawania życia i mogą przekonać się, że poza czystym przypadkiem i zachciankami demiurgów nic nie decydowało o kolorze skóry. Wszyscy ludzie – różowi, żółci, brązowi, czerwoni i czarni – są piękni i w takim samym stopniu cieszą ich autorów. Żaden z nich nie ma powodu, by czuć się lepszym niż pozostali – bo każda wybrana przez Stwórców barwa oznacza coś miłego i dobrego. Zamiast dowodzenia o jednakowości ludzi, mają dzieci więc tę jednakowość unaocznioną – na początku wszyscy byli bezbarwni, niepomalowani.
Książkę przenika dobroduszny humor, momentami nieco rubaszny, płynący przede wszystkim z postawy Ojczulka Niebo: on zachowuje się bardziej niedojrzale, jest jak dziecko, które cieszy się stworzoną właśnie zabawką, a swoje błędy, chociaż widoczne dla innych, próbuje zatuszować. Jest całkowitym przeciwieństwem Księżycowej Matuli – rozważnej, mądrej i odpowiedzialnej. Kontrast między dwojgiem stwarzających świat staje się zatem źródłem komizmu. Zabawne okazuje się też samo ocenianie człowieka: pięciu palców, zwinnych nóżek czy zgrabnej główki – mówienie o nim jak o zabawce (którą dla wszechmocnych istot jest) zapewne spodoba się dzieciom. Przy okazji pojawia się i wyjaśnienie, dlaczego każdy człowiek jest inny – przy lepieniu kolejnych egzemplarzy, mimo starań, pojawiały się różnice wzrostu czy tuszy.
Kobietą Niebo postanowił zająć się później, gdy już dopracuje mężczyznę. Dlatego też wszystkie postacie w tomiku na rysunkach, nagie – tak jak zostały stworzone – są mężczyznami (a właściwie karykaturami mężczyzn, bo tułów, głowę i nogi stanowi u nich jeden kształt, do tego dorysowane zostały ręce, włosy i penisy – kolejne tabu w literaturze czwartej, a właściwie w ilustracjach, zostało przełamane). Írisz Agócs przedstawia te niezgrabne, niedbale narysowane sylwetki tak, jakby ich autorami były dzieci. W samej książeczce natomiast proponuje kolorowe ilustracje utrzymane w aurze baśniowości i zrodzone z plątanin kresek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz