czwartek, 22 grudnia 2011

Judith Lennox: Florenckie lato

Prószyński Media, Warszawa 2011.

Romans niebanalny

Judith Lennox wprawia się w pisaniu romansów historycznych, ale postępuje często wbrew literackim konwencjom i zaskakuje odbiorców stosowanymi rozwiązaniami. We „Florenckim lecie” chętnie myli tropy, wysyła błędne sygnały i sugeruje operowanie jednym schematem, by za moment zupełnie go odrzucić na rzecz innego, również niedokończonego. Akcję rozpoczyna w 1933 roku – siedemnastoletnia Tessa przeżywa właśnie wielką miłość, a jej młodsza o pięć lat siostra Freddie wypoczywa na wakacjach. Tym bohaterkom Lennoks będzie przez cały tom towarzyszyć. Ale dojdzie do nich jeszcze Rebecca, której życie potoczy się również niezgodnie z oczekiwaniami.

Tessa staje się rozchwytywaną modelką, dla której miłość jest tylko mrzonką – opiera się przede wszystkim na flirtach, seksie i zabawie. Dziewczyna nie przywiązuje się do swoich kochanków, a już na pewno nie zamierza układać sobie z nimi życia. To Freddie ma szansę wykazać się odpowiedzialnością i zdrowym rozsądkiem. Tessa zachodzi w ciążę z Milem, pisarzem, którego żona – Rebecca – już raz przeżyła zdradę małżonka i zaczyna rozdrapywać stare rany. Freddie musi zmierzyć się z późniejszą tragedią siostry, ale prawdziwy strach o Tessę pojawia się z wybuchem drugiej wojny światowej. Trzy kobiety niezależnie od siebie starają się znaleźć dla siebie miejsce w ogarniętym konfliktem świecie.

Lennox sięga po znane motywy: nieślubna ciąża, zazdrość, romans, strach o najbliższych – to tematy, z których kolejne opowieści mogą czerpać do woli. Ale autorka bardzo chętnie wykorzystuje naiwną wiarę odbiorców w to, że mogą przewidzieć dalsze losy postaci. Dobrze widać to choćby na przykładzie przygody Freddie i pewnego przystojnego a rannego (i ściganego) mężczyzny, który porywa dziewczynę z dworca. Niby wiadomo, w jakim kierunku sprawy się potoczą – jednak nic bardziej mylnego. Zresztą Judith Lennox jest świadoma kolein, w które mogłaby wpaść – i starannie je omija. Tu romans nigdy nie będzie mieć jasnego od początku finału, a elementy stereotypowe staną się tylko stopniami rozwoju nietypowej fabuły. Nie może być inaczej, skoro i same postacie zyskują zainteresowania mocno egzotyczne (wystarczy choćby wspomnieć pracę ze szkłem, która staje się pasją jednej z kobiet). Nie można przewidzieć celu wydarzeń, bo autorka nie podsuwa żadnych wniosków przed czasem, zupełnie jakby chciała towarzyszyć bohaterkom w czasie rzeczywistym i w prawdziwym życiu – nieuporządkowanym, pełnym zaskoczeń i pułapek. Nie chodzi w żadnym wypadku o prostą, romansową historyjkę ani o doprowadzenie do baśniowego happy endu: z tego Lennox bez żalu rezygnuje, na rzecz powieści wielowątkowej i pełnej drobnych wydarzeń, z których składa się egzystencja.

Nie ma tu stylizowania narracji czy egzaltowanego tonu w dialogach – autorka językowo nie przenosi odbiorców do minionej epoki – i bardzo dobrze, bo takie rozwiązanie niepotrzebnie wprowadziłoby chaos do tomu, który właśnie w płaszczyźnie tekstu powinien być spójny i przezroczysty. Taki jest, komplikacje stylistyczne niepotrzebnie mogłyby maskować bogatą w wydarzenia akcję.
Lennox nie oferuje klasycznego i prostego romansu, wybiera trudniejszą formę, chodzi jej o coś więcej niż tylko prezentację kilku banalnych miłostek, które jedynie dla bohaterek znaczą wiele. I to w jej powieści kusi – poza grami z konwencją – chyba najbardziej.

img src="http://www.proszynski.pl/grafika/cache/w55/Florenckie.lato.jpg">

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz