Świat Książki, Warszawa 2011.
Głos satyryka
Bywa, że wspomnienia satyryków przepełnione są goryczą i melancholią, uwolnione od scenicznej lekkości i humoru, który nie musi przekładać się na memuarowe zapiski. Ale Jacek Fedorowicz w swoich książkach o naturze kronikarsko-pamiętnikarskiej jest konsekwentny w dowcipnym prezentowaniu faktów i doświadczeń, związanych z kolejnymi etapami pracy satyryka. Świat Książki zdecydował się na uzupełnienie biblioteczek koneserów tego rodzaju literatury o tom napisany w latach siedemdziesiątych, a przedstawiający czasy o dwie dekady wcześniejsze, powiązane z powstawaniem Bim-Bomu i, ogólnie, studenckimi latami autora. Dawne zapiski Fedorowicz nazywa „Znaleziskiem” i wyjaśnia ich genezę w ramach dzisiejszego dodatkowego komentarza. Mamy zatem dwie różniące się od siebie narracje – ta dawna wyodrębniona jest graficznie: prezentowana na żółtym tle, czcionką o kroju maszynowej, dzięki czemu nie ma wątpliwości, które elementy są w opisie o czterdzieści lat młodsze.
Jacek Fedorowicz na scenie – zwłaszcza dzisiaj – ma specyficzny sposób podawania tekstów (a i charakterystyczne poczucie humoru w tych tekstów kreowaniu) – jednak w książce sprzed lat jawi się jako niezrównany gawędziarz, łowca anegdot i świadek wydarzeń jednocześnie. Interesuje go własna działalność artystyczna (rozpoczyna historię w chwili zdawania egzaminów wstępnych na Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych, kończy z momentem uzyskania dyplomu; do akcji szybko wkraczają Wowo Bielicki, Bogumił Kobiela i Zbyszek Cybulski), ale w szerszej perspektywie – działalność w studenckich kabaretach. Fedorowicz jest nie tylko autorem ciekawym, ale, co najważniejsze, świadomym. Doskonale wie, co będzie interesowało jego czytelników, niekoniecznie rekrutujących się z kabaretowego światka – jeśli więc decyduje się na opisanie wyrazistych wpadek czy dylematów twórczych, to opatruje je dodatkowym komentarzem. Nie przesadza na szczęście z usprawiedliwieniami, nie uderza też w megalomańskie tony, jego tekst z dawnych lat jest zwięzły, konkretny, dowcipny, a przez ilość zabawnych ciekawostek także niebywale atrakcyjny dla dzisiejszych odbiorców.
Do Fedorowicza jako autora wycinkowych wspomnień można mieć zaufanie. Nie powtarza on obiegowych żartów czy dyżurnych anegdot, za to doskonale puentuje obserwowane wydarzenia, jego „Znalezisko” to naprawdę ukryty popis gawędziarskich umiejętności. Dziś nie ma już Fedorowicz tamtej lekkości, a czasem i brawury w pisaniu – a może po prostu z chęcią imponowania stylem wygrywa konieczność tłumaczenia niektórych faktów, dopowiadania szczegółów i uzupełniania całości. W krótkich, teraz dodawanych wstawkach, Jacek Fedorowicz zamiast żartu wybiera spokój i rzeczowość – co, owszem, pozwala na zrozumienie pewnych zabiegów autorskich, ale jednocześnie tylko podsyca apetyt na dalszą część archiwalnych notatek.
„Ja jako wykopalisko” to jeden z lepszych tomów wspomnieniowych – nie lada gratka dla wielbicieli zabawnych i przyjemnych, opartych na faktach lektur. Fedorowicz nie musi spełniać misji archiwizowania danych, może za to skoncentrować się na tym, co w egzystencji młodego kabaretu najciekawsze. „Znalezisko” nawet po kilkudziesięciu latach nie straciło na atrakcyjności.
Na uwagę zasługuje także sposób opisywania zdjęć w książce – to jakby odręczne, nieformalne dopiski, znakomicie pasujące do całości – jakby odbiorcy zostali zaproszeni do wysłuchania subiektywnej historii, nieujętej w książkowe ramy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz