sobota, 15 października 2011

Jean d'Ormesson: Traktat o szczęściu

Znak, Kraków 2011.

Przepis na zadowolenie

Czym jest „Traktat o szczęściu”? Łatwiej byłoby powiedzieć, czym nie jest. Nie jest kolejnym tomem o próbie dążenia do osiągnięcia szczęścia, nie jest świadectwem osoby, której udało się zmienić swoje życie na lepsze i nie jest także zbiorem wskazówek, jak żyć. Jean d’Ormesson rozczłonkowuje filozoficzną opowieść o rozwoju ludzkości na maleńkie, za to dające sporo do myślenia fragmenty, z których można wysnuć budujące wnioski. Można – ale wcale nie trzeba, równie dobrze da się „Traktat o szczęściu” czytać jako zestaw krzepiących osiągnięć i trudności, jakie wielcy tego świata musieli przemóc. Albo jako podstawę do poszukiwań egzystencjalnych. Albo jako przyspieszony i wybiórczy kurs filozofii oraz osiągnięć naukowych.

W „Traktacie o szczęściu” mieszczą się tak naprawdę dwie opowieści. Pierwsza daje się czytać przez pryzmat religii i nauki. W „marzeniach Starca” widać ludzi okiem pesymistycznie do nich nastawionego Boga – sarkastycznego i niezadowolonego. W „nici Ariadny” z kolei liczą się osiągnięcia ludzi, teorie, które zrewolucjonizowały myślenie, odkrycia i zaskoczenia, niosące z sobą wiarę w możliwości i siłę człowieka. Rozdziały z tymi dwiema narracjami przeplatają się i czasem wzajemnie, jakby niechcący, komentują. Nikt jednak nie może wygrać tych potyczek – czy raczej: to, kto zwycięży, pozostawia autor do rozstrzygnięcia czytelnikom. Bóg-malkontent i człowiek-cudotwórca czasami zamieniają się rolami, więc rozwikłanie zagadki, kto jest silniejszy, pod koniec zaczyna przypominać odpowiedź na pytanie, czy pierwsze było jajko czy kura.

Druga część tomu przynosi zestaw luźnych i już nieuporządkowanych chronologicznie refleksji nad kondycją człowieka i świata. Punktem wyjścia stają się tu odwieczne pytania o przyczyny rozmaitych zjawisk, istotę życia i śmierci, sens myślenia i snucia filozoficznych rozważań. Niekiedy, trochę nieśmiało, wkracza do tekstu sam autor, ujawniając się w krótkich autotematycznych wyjaśnieniach, zupełnie jakby nie do końca ufał intuicji czytelników i pozostawił na wszelki wypadek wskazać im tropy lekturowe. Sam siebie kreuje na wiecznie zdziwionego prostaczka (znany przecież gest ironiczny), który przygląda się światu, cieszy się nim i boi go jednocześnie. Próbuje zrozumieć historię ludzkości i motywy kierujące ludźmi, a także znaleźć powiązania między wykluczającymi się zbiorami.

„Traktat o szczęściu” w wymiarze jednostkowym da się czytać jako zestaw inspiracji, prywatnych zachwyceń, olśnień i wzruszeń. W wymiarze uniwersalnym przybiera jednak ta książka kształt skarbnicy mądrości, zbiór wartych zachowania uwag i komentarzy. To tom paradoksów – wykazuje na przemian wielkość człowieka i jego słabości.
Szczęście można rozumieć na wiele sposobów – dlatego też autor nie pokusił się o konkretną na nie receptę i uciekł od wyrazistych rozwiązań w stronę luźnych i pozornie niepowiązanych ze sobą refleksji. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie – jeśli nie warte zapamiętania cytaty i celne wskazówki, to przynajmniej pytania, które wymagają dłuższego zastanowienia.

1 komentarz:

  1. Również uważam, że to niewątpliwa zaleta, że autor nie wskazuje tak naprawdę co mamy zrobić aby być szczęśliwy, ale nie pozostaje również "gołosłowny" przytaczając wiele koncepcji i teorii wartych uwagi i mówiących co nieco o naszym gatunku. Ta książka daje do myślenia.

    OdpowiedzUsuń