niedziela, 16 października 2011

Aleksandra Woldańska-Płocińska: Marchewka z Groszkiem

Czerwony Konik, Kraków 2011.

Problem z importu

Warzywa są równie dobrymi bohaterami bajek jak zwierzęta, przekonuje o tym Aleksandra Woldańska-Płocińska w bajce, która bajką mimo wszystko nie do końca jest. „Marchewka z Groszkiem” to jednowątkowa opowieść o dziwnej przygodzie, w której udział biorą polskie i sprowadzane z zagranicy warzywa. Samochód, wiozący te ostatnie do sklepu, przewraca się na drodze. Marchewka, Groszek i ich przyjaciele próbują pomóc przybyszom – ci jednak, mimo dobrej i troskliwej opieki, nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości, wolnej od środków chemicznych i plastikowych toreb. Szybko tracą świeżość i uratować ich może jedynie szybka reakcja dostawców.

Mam wrażenie, że autorka tej książki spóźniła się z nią o dobre kilkadziesiąt lat (chociaż problem głośny jest dopiero dzisiaj) – i że chce dotrzeć nie tylko do dzieci, ale i przede wszystkim do dorosłych, którzy więcej niewyjaśnionych w opowiastce zjawisk pojmą. Może to być reklama polskich warzyw i oskarżenie kierowane w stronę tych, którzy zbyt zawierzają chemicznym środkom. Jakie są warzywa zagraniczne? Boją się ziemi, potrzebują szklarni, by się rozwijać. Świecą w ciemności (to jeden z tych niepokojących i niewytłumaczonych widoków bardziej dla dorosłych), kochają pestycydy i plastikowe reklamówki, a pozostawione przez chwilę na powietrzu natychmiast tracą świeżość. To bez wątpienia głos w sprawie zdrowej żywności – tyle że przecież maluchy nie mają wpływu na to, co kupują ich rodzice – mogą jedynie zniechęcić się do warzyw jako takich. Poza tym często dzieci pozostają poza dyskusjami o jakości pożywienia i zwyczajnie mogą nie zrozumieć, jakie były intencje autorki. I jeszcze fakt, że dziś i polskie uprawy nie są wolne od nawozów sztucznych… zbyt wiele tu wątpliwości i pomysłów, które wydają się nie do końca dopracowane. Inna rzecz, że mamom będzie łatwiej przekonać dzieci do zjedzenia nielubianej przeważnie marchewki z groszkiem… Chwalebny cel i nieprzekonująca do końca realizacja spotykają się w tym tomiku. Nie można natomiast odmówić książce wartości edukacyjnych: autorka objaśnia parę terminów, których dzieci mogą jeszcze nie znać – to z pewnością atut historyjki.

Woldańska-Płocińska chce stworzyć fabułę pełną emocji i to jej się w zasadzie udaje. Jest tu straszny czterokołowy potwór, groźny królik (który jednak nie ma zamiaru tknąć importowanych i nafaszerowanych chemią warzyw), niespodziewana kąpiel w strumyku czy tragedia gości. Autorka robi wszystko, by w pozornie nieciekawą egzystencję warzyw wprowadzić pierwiastek niepokoju, a nawet widmo grozy. Zatem obok przesłania pojawia się zgrabna fabułka, pełna niespodziewanych zwrotów akcji i dla maluchów atrakcyjna.

Poza tym w książce wyraźnie odczuwalny jest humor. Objawia się on przede wszystkim w nazwach egzotycznych przybyszy (Elpomidor czy Mr Chevka) oraz w modyfikowaniu związków frazeologicznych dotyczących świata ludzi w taki sposób, by elementy anatomii zastępować częściami warzyw. Do tego dochodzą jeszcze owe trudne do wychwycenia przez dzieci związku przyczynowo-skutkowe, zachowania importowanych warzyw, które zdradzają ich nieprzystosowanie do życia w naturalnych warunkach.

Woldańska-Płocińska sama tworzy grafiki do swojej opowiastki. Pozbawia postacie konturów, stawia na duże kształty o gładkich, komputerowo stworzonych krawędziach, niespecjalnie też przejmuje się detalami – ale do tego zdążyła już czytelników przyzwyczaić. Te pomysły ilustracyjne sprawdzają się w książeczce o warzywach.

1 komentarz:

  1. Polecam tę recenzję na swoim blogu bajdocja.blogspot.com/2012/03/warzywa-owoce-4-ksiazki.html

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń