poniedziałek, 24 października 2011

Izabela Szolc: Strzeż się psa. Psi kryminał

Oficynka, Gdańsk 2011.

Pieskie życie

Nie przekonała mnie Izabela Szolc swoim „psim kryminałem”, krótką historią z dreszczykiem, opowiedzianą z perspektywy bloodhounda Ala. Nie przekonała za sprawą poszarpanej i niewygodnej w lekturze narracji oraz próby uratowania oklepanego pomysłu oddania głosu zwierzęciu przez nasycenie tekstu intertekstualnymi i erudycyjnymi popisami, od czasu do czasu przetykanymi jeszcze opowieścią o seksualnych podbojach właścicielki Ala. Niby jest tu wszystko, co pozwoli autorce zyskać rozgłos i uznanie czytelników – a jednak książka wydaje się słaba i nie wciąga. Nawet fakt, że tantiemy z niej przeznaczyła Szolc na fundację chroniącą prawa zwierząt nie ratuje całości.

Al, wyszczekany bohater-narrator, jest psim arystokratą. Szlachetnie urodzony, przewyższa okoliczne psy inteligencją i nie wiadomo skąd wziętym oczytaniem, lubi w rozmowy wtrącać łacińskie zwroty (które oczywiście natychmiast musi tłumaczyć – jednak o ile to rozwiązanie rodzinę Borejków w Jeżycjadzie wyróżniało pozytywnie, tu okazuje się raczej męczącym i nieuzasadnionym zabiegiem). Mający wysokie poczucie własnej wartości – czy po prostu zarozumiały – czworonóg komentuje zachowanie swojej pani i jej kolejnych kochanków, którzy zwykle spychają psa na niższą pozycję w domu. Nic dziwnego, że Al odnosi się do ich poczynań z rosnącą złośliwością. Tymczasem w psim świecie dzieje się coś niedobrego: kolejne zwierzęta są brutalnie zabijane. Nie wiadomo, kto i dlaczego wykazuje się taką agresją w stosunku do psów – te chcą jednak, dla własnego bezpieczeństwa, wykryć sprawcę zbrodni. Trudne to zadanie, skoro trop co chwilę się urywa, a uwagę bohaterów zaprzątają inne sprawy – aż do następnej zbrodni. Co zastanawiające: ludzie nie interesują się dziwnymi wypadkami, jakby żyli w innym świecie. Psy a to, a zwłaszcza wszechstronnie wykształcony Al, orientują się doskonale w związkach literatury, filmu i ogólnie – kultury właściwej ich panom.

„Książka ta jest hołdem złożonym przez nią [Izabelę Szolc] psiej inteligencji” – głosi informacja na okładce. Jednak zamiast literackiego obrazu psiej inteligencji uzyskujemy wizerunek ludzkiego mądrali o dość intrygującym sposobie bycia. Erudycyjne popisy psa rozbijają tok narracji: owszem, mogą stanowić intelektualne wyzwanie, ale jednocześnie sprawiają, że akcja nie jest relacjonowana płynnie, a – nieprzyjemnymi i niepożądanymi w literaturze rozrywkowej skokami. Przesada nigdy nie jest dobra, natomiast Szolc sprawia tu wrażenie, jakby nie znała umiaru: średnio co drugie zdanie pojawia się intertekstualny wtręt, który ma się nijak do fabuły i do sedna historii, gubionego w gąszczu skojarzeń. To może wielu odbiorców zniechęcić. Fakt, że Szolc tym samym odchodzi od roztkliwiania się, tak typowego w opowiadaniu o mądrości zwierząt – ale popada za to w drugą skrajność i wyposażając swojego psiego bohatera w nadludzką niemal wiedzę oraz inteligencję, zatraca pierwiastek zwierzęcy. Zamiast ciepłej i zabawnej powieści pojawia się książka przegadana, z zatraconym potencjałem rozrywkowym. Zresztą z nawiązaniami do literatury i filmu gryzą się złośliwe komentarze, ingerujące w sferę seksualności Laury – jakby Szolc nie wiedziała, na którą postawę ostatecznie się zdecydować.
Autorka uniknęła banału, lecz uciekając przed literackimi schematami, wpadła w pułapkę przerysowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz