środa, 28 września 2011

Sławomir Mrożek: Krótkie, ale całe historie

Noir sur Blanc, Warszawa 2011.

Absurd i rzeczywistość

Sławomira Mrożka nigdy dosyć: kto raz rozsmakował się w jego literackich pomysłach, ten już zawsze chętnie powracać będzie do znanych sobie historii, by odkrywać je na nowo dla własnej przyjemności. W Noir sur Blanc ukazuje się publikacja, która ucieszy zarówno miłośników twórczości tego pisarza, jak i przypadkowych odbiorców (o ile tacy jeszcze się znajdą). Tom „Krótkie, ale całe historie” to zestaw wybranych opowiadań, które, czytane po latach, ujawniają swoją ponadczasowość.

Obok utworów mniej znanych pojawiają się i te nieśmiertelne, które jeszcze do niedawna znajdowały się w kanonie lektur szkolnych – „Słoń” czy „Wesele w Atomicach” – dziś w dalszym ciągu celne i śmieszące zarówno przez zawartość absurdu, jak i kreatywność autora. Dawna satyra stopniowo przeradza się w humor, czysty dowcip nie traci na jakości: opowiadania Mrożka są błyskotliwe, pełne kąśliwej ironii i abstrakcyjnych pomysłów. To literackie popisy komizmu, ale i nieskrępowanej wyobraźni. Mrożek przenosi obserwacje codzienności na płaszczyznę fantastycznego świata, rządzącego się wprawdzie własnymi prawami, ale zaskakująco zbliżanego w szczegółach do peerelowskiej realiów. Opowiadania Mrożka stają się mrugnięciem okiem do czytelników – i wciąż obywają się bez wyjaśniającego kontekst komentarza. Dzieje się tak za sprawą kilku uruchamianych płaszczyzn. Te literackie drobiazgi (do „Krótkich, ale całych historii”, zgodnie z tytułem, trafiły niemal wyłącznie kilkustronicowe miniatury) pozwalają oceniać rzeczywistość, dawać upust wyobraźni, mogą też służyć jako dowód wyczucia żartu. Poziom absurdu jest w nich stale podnoszony, nie tylko przez rozwój wydarzeń, lecz również dzięki językowym zabawom. Mrożek sięga po pastisz i parodię, tworzy wyraziste narracje, czasem samoośmieszające się (jak w przypadku naśladowania języka oficjalnych wypowiedzi), czasem służące rozrywce bądź wyostrzeniu wybranego stylu. Autor korzysta z różnych form i gatunków (najbardziej wyraziste w tym zakresie są gawędy wuja), by obnażyć niebezpieczeństwo posługiwania się językowymi schematami.

W świecie na nowo przez Mrożka poukładanym nie ma rzeczy niemożliwych. Lwy jedzą marchewkę i ziemniaki, w szufladzie mieszkają maleńcy ludzie, którzy przeżywają własne dramaty i rozterki, telegraf z ludzi jest dowodem postępu, a na wąsach zakochanego gajowego można wieszać pranie. Torpedę da się znaleźć w kawie, a arcydzieła literatury powstają na kilogramy. Rura tworzy teorię rur, fabrykę rozpoczyna się budować od komina. Sporo tu kpiny z biurokracji: ministrowie tworzą ustawę o szkodliwości padania śniegu, a hierarchia wojskowa nieoczekiwanie sprawdza się w Związku Literatów. Nie brakuje też czarnego humoru, w wydaniu Mrożka bliższego komizmowi niż grotesce, ale zawsze odważnego i odkrywczego. Każde opowiadanie poza elementami absurdu zawiera silne odniesienia do zewnętrznego świata: czasem autor wyostrza cechy bohaterów tak, żeby własnymi postawami ośmieszali oni wady konkretnych grup społecznych, prowadzi fabułki logicznie choć w oderwaniu od racjonalnego myślenia. Zaskakująca naiwność przeplata się z nieubłaganą konsekwencją w kreowaniu pomysłowych historii – Mrożek sam bawi się pisaniem, a przy tym przemyca w tomie trafne obserwacje. Śmiechem maskuje krytykę i pozwala sobie na drwinę. Ukrywa ją jednak, przenosząc akcję do bezpiecznej wyobraźni, przedmiotem zainteresowania czyni wydarzenia nierealne, a przecież znajomo pobrzmiewające.
Chociaż tom „Krótkie, ale całe historie” przynosi znane już opowiadania, jego lektura to czysta przyjemność. Ale przecież do czytania Mrożka nikogo zachęcać nie trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz