piątek, 19 sierpnia 2011

Mink Elliott: Stowarzyszenie Wkurzonych Rodziców

Świat Książki, Warszawa 2011.

Spotkanie towarzyskie

Każdy marzy czasem o cudzie, który położyłby kres wszelkim problemom. Niektórzy biorą w końcu sprawy we własne ręce i zaczynają działać, jak Roxy, prawie czterdziestoletnia świeżo upieczona matka, która niedawno przeprowadziła się z Londynu na wieś. Roxy popada w coraz większą frustrację: daleka jest od rozczulania się swoim zbyt dużym dzieckiem, dziewczynką, którą wszyscy biorą za chłopca. Nie ma pracy ani stałego zajęcia, nie ma znajomych, a jej partner trochę się od niej odsuwa. Roxy nie umie sobie poradzić ze stresem, aż w końcu wpada na pomysł zrzeszenia rodziców, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji i czują się niezrozumiani przez otoczenie. Zakłada Stowarzyszenie Wkurzonych Rodziców, którego członkowie spotykają się w knajpie, palą papierosy, wypijają morze alkoholu i narzekają bezkarnie na wszystko, co wyprowadza ich z równowagi. Stowarzyszenie spełnia swoją rolę: już wkrótce bohaterka odnajdzie tam przyjaciół i radość życia, zajmie się też problemami innych i przestanie zadręczać wyłącznie sobą. Znajdzie też wsparcie, gdy zacznie podejrzewać partnera o zdradę.

Mink Elliott skorzystała ze starego pomysłu, w literaturze rozrywkowej co jakiś czas przywoływanego – wypowiedziała wojnę lansowanemu przez media wizerunkowi bezwzględnie szczęśliwych matek. Roxy nie ma zamiaru szczebiotać nad kołyską, jej córka nie budzi zachwytów ani przyjemnych doznań estetycznych (mocno podkreślane są za to jej problemy z trawieniem). Kobieta zdaje sobie sprawę, że powinna być odpowiedzialną matką, ale nie stroni od używek – papierosy i alkohol to stały element jej rozkładu dnia. Elliot pozwala bohaterce na zachowania niezgodne z konwencją, bo zdaje sobie sprawę z faktu, że tylko tak może trafić do czytelniczek zmęczonych macierzyństwem, spragnionych odrobiny szaleństwa – nawet jeśli szczytem owego szaleństwa miałoby być upijanie się do nieprzytomności z przyjacielem gejem w pubie. W tle rozgrywają się drobne dramaty innych, ale Roxy nie poświęca im zbyt wiele czasu, zajęta tym, by wyrwać się z marazmu codzienności. Książka staje się zatem nie tyle antyreklamą macierzyństwa, a próbą odpowiedzi na popularyzowany w prasie i telewizji styl życia. Nie wiadomo naprawdę, czego bohaterka chce, wiadomo za to, czego ma dosyć: chociaż zakończenie i tak jest ukłonem w stronę odbiorczyń lubujących się w ckliwych happy endach.

Uczucia Roxy Mink Elliott sprawnie przenosi na narrację, która obejmuje właściwie tylko wyimek z egzystencji kobiety. Można się zatem spodziewać opowieści gniewnej i buntowniczej, przesyconej nikotynowym dymem i wolnej od czułości. Swoje uzewnętrznienie znajdzie tu za to irytacja, bezradność, rozgoryczenie… Autorka nie próbuje nawet szukać pocieszenia w zwykłym życiu Roxy, celowo podkreśla i wyolbrzymia jej kłopoty, które jedyną przyczynę mają w negatywnym nastawieniu do losu – chce dać swoim czytelniczkom prawo do zdenerwowania i możliwość wylewania żalu. Ale żeby ich nie przygnębić (bo tekst nie pobrzmiewa wesołymi nutami), przenosi opowieść do mocno rozbudowanych dialogów. Przez ten zabieg historia ma stać się bliższa odbiorczyniom i jednocześnie okazuje się bardziej naturalna. Zyskuje też na lekkości: nie jest zestawem depresyjnych obserwacji, a wydarzeniem towarzyskim. Nie dzieje się w niej wiele – to typowa lektura rozrywkowa dla niezadowolonych mam.

1 komentarz:

  1. Bardzo mi się podoba ta recenzja i chcę koniecznie przeczytać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń