środa, 15 czerwca 2011

Agnieszka Sikorska-Celejewska: Wakacyjny koncert

Akapit Press, Łódź 2011.

Przygoda w skali mikro

Maluchy lubią proste historie, w których wizja obiecującej przygody miesza się ze zwykłym życiem. Agnieszka Sikorska-Celejewska w „Wakacyjnym koncercie” próbuje iść w ślady Astrid Lindgren i zaproponować dzieciom opowieść o ciekawych zabawach, dostępnych na wyciągnięcie ręki. Przewodniczką po wakacyjnym świecie czyni ośmioletnią Igę, która wraz z pięciorgiem innych dzieci czas wolny od szkolnych obowiązków spędza u babci i dziadka na wsi. Nagle okazuje się, że do aktywnego wypoczynku nie są potrzebne komputery, telewizory czy telefony komórkowe – o zdobyczach cywilizacji w książce nie ma mowy. Całym światem są natomiast dla Igi jej krewni i przyjaciele, z którymi może się wyszaleć przez dwa piękne słoneczne miesiące.

Sikorska-Celejewska postawiła na proste historyjki, w których często brakuje punktów kulminacyjnych, za to mocno zakotwiczone w rzeczywistości kilkulatków. Bohaterowie tej książki mogą świetnie się bawić, przygotowując dziecięcy koncert lub budując domek w ogrodzie; pływają w jeziorze, a nad stawem znajdują tratwę. Wakacje to też dobry czas na naukę – dzieci uczą się, że nie wolno niszczyć pszenicy, a przy grillu rozmawiają o fascynujących możliwościach ludzkiego umysłu. Gdy pada, kilkulatki grają w różne gry, gdy jest ładna pogoda – w ogródku zakopują skarby. Autorka w krótkich rozdziałkach przedstawiła zwykłe pomysły dzieci, nie ubarwiając ich niczym i specjalnie też nie rozwijając. Przez to bardzo ograniczyła grupę docelową czytelników: dzieci powyżej siedmiu-ośmiu lat będą się już przy tym tomiku nudzić. Mogą za to, ze względu na spory druk, dużą interlinię i krótkie rozdziały wprawiać się na „Wakacyjnym koncercie” w samodzielnym czytaniu.

Autorka oddała narrację ośmioletniej dziewczynce, ale nie udało się jej do końca zachować rytmu lektury. Kilka razy opowiadająca bohaterka bez powodu przejmuje sformułowania dorosłych – emocjonalne i pozbawione racji bytu w świecie maluchów („kiedy wszyscy słodziutko pośniemy” to raczej ocena rozczulonej dziećmi babci, nie kilkulatki – takich potknięć jest w książce jeszcze parę). Drugie nadużycie stylistyczne dotyczy zdrobnień: nie ma ich w tomie wiele, ale te, które są, konsekwentnie dotyczą jedzenia (za którymś razem „chlebek” może zacząć drażnić). I trzecia rzecz: autorka próbuje indywidualizować style mówienia dalszoplanowych postaci – nie wiem, czy to dobry pomysł, bo kiedy pracownik dziadków Igi odzywa się, robi to niegramatycznie. Trochę szkoda uczyć małych odbiorców niepoprawnego wysławiania się w imię formalnego naprawdę drobnego popisu.

Dzieci w tej książce odkryją zapewne smak lata i obietnicę beztroskiej zabawy z przyjaciółmi – ale nie wielkie przygody, bo tych tu nie ma. Tom stanowić będzie dla czytelników miłą wakacyjną lekturę, opowieść na wzór „Dzieci z Bullerbyn”, lecz prostszą i mniej śmiałą. Starsze pociechy nie znalazłyby tu nic dla siebie, to historia z gatunku tych, do których się nie wraca po przekroczeniu określonego wieku, by nie poczuć rozczarowania.

2 komentarze:

  1. Moja córka ma 4 lata i nie tylko używa sformułowań typu "słodko spać" ale też wszystkich innych, które zapożyczyła ze świata dorosłych. Nie czepiałabym się więc takich szczegółów, zwłaszcza, że bohaterka książki całe lato spędza z dziadkami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Problem w tym, że bohaterka nie mówi "słodko spać", zacytowałam dokładnie, jak to formułuje, "słodko spać" można jeszcze od biedy uznać za neutralne sformułowanie.

    OdpowiedzUsuń