AMEA, Liszki 2010.
Kobiecość nieujarzmiona
Nie zamierzam czytać literatury teoriami genderowymi, tworzenie i rozdmuchiwanie znaczenia literackich więzień wydaje mi się pozbawione sensu. Jeśli pierwsze zdanie na okładce „Nagiej” Izabeli Szolc głosi, że „Naga to literacka esencja kobiecości” mam ochotę wstawić między dwa ostatnie słowa dopowiedzenie, którego tu zabrakło: „stereotypu”. Stereotypu kobiecości. Chyba że przyjmiemy, że kobiecość sprowadza się do waginy i uzewnętrzniania dwóch silnych uczuć – miłości i nienawiści. Jeżeli tak, to współczuję. Podobne postrzeganie świata musi być bardzo nudne.
„Naga” to zbió® opowiadań o stereotypowej, boleśnie stypizowanej kobiecości. Jednej z bohaterek życie rozpada się z przyjściem wiadomości, że jej mąż ma dziecko z inną kobietą (nie dopuścił się zdrady, to dziecko z wcześniejszego związku), kolejna walczy o miłość ukochanej z… górami – pasja za każdym razem wygrywa z trudnym uczuciem. Inna kobieta zanurza się w retrospekcjach, by od nienawiści do matki przejść do przekonania o miłości do rodzicielki. Któraś z pań jest w ciąży, pewna dziewczyna nosi traumę po tym, jak została zgwałcona – ale próbuje przezwyciężyć wspomnienia dla dobra jej związku. Maria Skłodowska cierpi po śmierci męża, a następna z szeregu bezimiennych bohaterek chce mieć dziecko, by w ten samolubny sposób zagłuszyć własną samotność. Wszystko obraca się wokół macierzyństwa i/lub seksu – świat kobiet zawęża się do pożądania i pragnienia posiadania dziecka. Obrazki to nie dość, że jednostronne, to jeszcze nie zawsze przekonujące.
Mam wrażenie, że Izabela Szolc na siłę próbuje zrozumieć swoje bohaterki i wtłoczyć je w ramy genderowych schematów, a przez to wpada w pułapkę nieoryginalności. Chce ratować fabułki opowiadań, wprowadzając do nich elementy lekko egzotyczne (wspinaczka górska) – ale w tych momentach gubi się w prawdopodobieństwie. Jeśli przekona jako noblistka w ludzkim (nie: kobiecym) studium cierpienia, to kompletnie zawiedzie w motywie transseksualizmu. Kiedy proponuje ciekawą poetykę w opowiadaniu o oszukanej kobiecie, nie jest wiarygodna w historii molestowanej przez ojca Alicji. Cała „Naga” staje się huśtawką, zestawem opowieści raz czerpiących z bogatej wyobraźni, raz – z banału. Być może to moje uprzedzenia do teorii gender dyktują taką ocenę – ale te drugie historie wydają się zbyt wymuszone, by dobrze sprawdziły się w tomiku. Zupełnie jakby rozrastająca się bez kontroli Kobiecość przygłuszała fabułę, pomysł na kreację postaci, realizm. Ta autodestrukcyjność części opowiadań rzuca się w oczy – mimo że przecież czytelnikom nie wmawia się, że mają do czynienia z czymś innym niż feministyczne wywody.
Izabela Szolc szuka różnych środków wyrazu, stara się ową groźną Kobiecość oglądać z różnych stron – stąd rozmaitość bohaterek: matki i córki, kochanki, żony, wdowy, święte i nieczyste. Tylko że wszystkie ich historie sprowadzają się do jednej, Kobiecość w charakterze koszmaru wypełza z kolejnych akapitów i niszczy wszystko, co znajdzie się na jej drodze. Jak tu po takim tomie uwierzyć w sens płciowych podziałów w literaturze? Kobiecość nie musi chyba być manifestowana przez podpaski (zawsze grube) i włosy łonowe?
Nie wierzę Szolc. I cieszę się, że nie muszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz