Nowy Świat, Warszawa 2011.
Zbiór anegdot
Stylem narracji – ale nawet samym tytułem – Anna Staszewska obiecuje (przede wszystkim) odbiorczyniom lekką, trochę zwariowaną powieść obyczajową, która ma dostarczać wyłącznie rozrywki. To czytadło na jeden wieczór, szybkie i wesołe, przypadnie do gustu tym, którzy chcieliby odpocząć przy niewymagającej lekturze. Staszewskiej nie chodzi o odwzorowywanie prawdziwego życia: autorka woli mnożyć dowcipne wydarzenia, składa fabułkę z całego szeregu niepowodzeń, nieporozumień i zaskoczeń, w których centrum znajduje się Joanna.
Joanna niedługo ma wyjść za mąż po raz drugi – ale nie jest do tego kroku przekonana, swojemu partnerowi, Piotrowi, może wiele zarzucić. Nie radzi sobie z uczuciami do tego stopnia, że trafia nawet do psychiatry. Poza tym Joanna ma dzieci, oddanych przyjaciół, talent do wpadania w tarapaty i zestaw anegdot, którymi okrasza niemal każdy rozdział. Do tego dochodzą nietuzinkowe pomysły bohaterki i jej znajomych. Joanna prezentuje swoje życie – niby zwyczajne, a w rzeczywistości pełne absurdalnych wydarzeń. Sekwencje anegdotycznych zwierzeń mają rozbawić czytających – bo dla fabuły, a właściwie podstawowego pytania: co ze ślubem, nie mają w zasadzie znaczenia.
A nie mają znaczenia także dlatego, że Anna Staszewska, rozprawiając się z tematem, zaraz o nim zapomina. Może to być uznane za wadę lub poważne niedopatrzenie: co z tego, że bohaterka zamiast pierścionka zaręczynowego dostanie żywą owcę, skoro słuch o tej owcy zaginie kilka stron dalej? „Każdy by się chciał powiesić” to zbiór opowiastek luźno ze sobą powiązanych i udających fabułę – w imitowaniu życia Staszewska posunęła się chyba za daleko, imituje chaos, ale nie nadaje mu żadnych ważniejszych celów. Drugim problemem w tej książce okazuje się nieuzasadnione zdrabnianie. Średnio co stronę pojawia się „określonko”, które może przyprawiać o ból zębów – zwłaszcza że nie ma żadnego uzasadnienia. Tu „zupka”, tam „nieboraczek” – znienacka, bez uprzedzenia i kompletnie bez sensu. Niepotrzebnie te zdrobnienia rozbijają narrację i wytrącają z rytmu lektury. Trzeci zarzut dotyczy fatalnej korekty: znalazło się tu kilka błędów ortograficznych, co też denerwuje.
Anna Staszewska chce bawić – i temu podporządkowuje całą opowieść. Troski bohaterów nie mają większego znaczenia, skoro chodzi o rozrywkę czytelników. Autorka nie pozwala im na znużenie czy strach, chociaż bywa, że uruchamia dowcipy niskie. Będzie się z czego przy tej książce pośmiać, owszem – ale pośmiać praktycznie bez refleksji. Dynamizm zapewni naiwna bohaterka, kobieta, która zachowuje się chwilami jak nastolatka, a w przebłyskach zdrowego rozsądku uświadamia sobie własne błędy. Większość przykrych spraw, jakie spotykają Joannę, bierze się stąd, że bohaterka działa impulsywnie i nie potrafi przyznać się do pomyłek. Nie jest jednak bezwolną kukłą, skazaną na niefortunne zrządzenia losu, wręcz przeciwnie – sama generuje kolejne zabawne przypadki i daleka jest od przedstawiania siebie jako ofiary: to warunek niezbędny, by odbiorcy mogli czerpać przyjemność z lektury.
Wbrew wisielczej zapowiedzi z tytułu, tom „Każdy by się chciał powiesić” to zestaw historii mocno optymistycznych i zabawnych na przekór trudnej czasem rzeczywistości. Ta książka ma dodawać otuchy i wywoływać uśmiech, ma zabijać czas i dostarczać drobnej przyjemności. To czytadło, które nie powinno zmęczyć – w końcu istotne są w nim obrazki pełne humoru.
Książka super! Lekka, z humorem, bardzo przyjemna lektura:) Maleńki minus za korektę, ale to nie dal autorki oczywiście. Czekam na kolejne tytuły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Joanna