Muza SA, Warszawa 2011.
Zaglądanie do okien
Alexander McCall Smith tuż po zamknięciu „44 Scotland Street” rozpoczął pisanie kolejnej powieści w odcinkach – by mieć pretekst o dalszego odwiedzania swoich bohaterów, niemających ze sobą wiele wspólnego mieszkańców jednej kamienicy. Odcinki, które przypominają zaglądanie do okien wybranych mieszkań, przynoszą niespieszne i, co najważniejsze, nie do końca sfabularyzowane opowiastki, utrzymane trochę w poetyce plotki. „Opowieści przy kawie” zresztą nie chcą udawać nic innego: to lektura specyficzna, żeby dobrze się przy niej bawić, trzeba lubić angielski styl prowadzenia narracji – lekko rozwlekły, stonowany, wolny od gwałtownych emocji, momentami tylko podbarwiony humorem. Wydawać by się mogło, że forma pierwotna „Opowieści przy kawie” wymusi na autorze zwiększenie dynamizmu poszczególnych historii – tak się jednak nie dzieje, McCall Smit nie stara się puentować kolejnych scenek silnymi akcentami – wystarcza mu zawieszenie akcji czy rzucenie w przestrzeń pytania, które otwiera pole do refleksji. Tu nie ma się co spieszyć do następnego rozdziału, bo nie o rozstrzyganie istotnych dylematów postaci chodzi, a i autor nie wytwarza atmosfery oczekiwania czy zniecierpliwienia.
Kamienica pełna jest dziwaków i oryginałów, którzy okazują się zwyczajnymi ludźmi, jakich spotkać można na każdym kroku. Pojawi się kobieta, która uwielbia teoretyzować, a córka jednego z bohaterów zastanowi się nad wyborem miejsca studiów. Pewien mężczyzna zdecyduje się spróbować swoich sił w branży winiarskiej, a ktoś inny zacznie pisać pamiętnik i zaczyna prezentować kolejne jego rozdziały. Na tym tle wyróżniają się właściwie tylko przygody sześcioletniego Bertiego, który nie może sobie poradzić z nietypowymi pomysłami matki. Chłopczyk musi odbywać sesje psychoterapeutyczne, chodzić w różowych spodniach i podporządkowywać się wszystkim poleceniom rodzicielki. Próbuje mimo to zawalczyć o odrobinę wolności, by zrealizować własne marzenia…
Spora rozpiętość tematyczna (i jeszcze większa – charakterologiczna) jest autorowi potrzebna, by każdy z odbiorców mógł znaleźć w historii ślady własnych doświadczeń (bądź też obrazy swoich znajomych czy sąsiadów). Sylwetki bohaterów są bardzo wyostrzone, McCall Smith przedstawia swoje postacie najchętniej jednowymiarowo – bo to one mają być stałym punktem w pozbawionym kierunku tekście. Faktycznie autorowi nie zależy na tym, żeby doprowadzić historię do konkretnego miejsca – on opowiada dla samej przyjemności opowiadania, dla wrażenia spokoju i monotonii. Brak wytyczonych fabularnych szlaków dobrze imituje prawdziwe życie, ale też wprowadza sporo chaosu do książki. Zwłaszcza że McCall Smith wybiera bohaterów kolejnych odcinków według własnego uznania i bez jakiegokolwiek klucza – przeskoki między wątkami mogą czasami zmęczyć.
Książka jest zaproszeniem do zamkniętego świata, w którym poprzecinane zostały wewnętrzne relacje między postaciami. Czytelnicy otrzymują więc kilka wyizolowanych opowieści, których wątki nie splotą się ze sobą – ale jeśli odbiorcy rozsmakują się w przygodach mieszkańców, będą mieli wrażenie obcowania z dobrymi znajomymi. McCall Smith chce, jak przypuszczam, proponować historię staromodną, nawiązującą do klasycznych narracji (wystarczy zwrócić uwagę na to, że dialogi bohaterów są literackie, nie kolokwialne), grzeczności i angielskiej flegmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz