niedziela, 20 marca 2011

Joe McNally: Z pamiętnika lampy błyskowej. Wielka siła małych fleszy

Galaktyka, Łódź 2009.

Błysk pomysłu

Pogrążony w niebieskim półmroku gabinet ginekologiczny. Lekarz i położne pochylają się nad leżącą na stole kobietą, widoczną w kadrze od pasa w dół. Tyle że zamiast dziecka zza prześcieradła wyłania się… lampa błyskowa, która oświetla twarze zaskoczonego personelu medycznego. Tytuł mikrorozdziału – „jak urodzić lampę błyskową?”. To zdjęcie mogłoby stać się reklamą publikacji „Z pamiętnika lampy błyskowej” – Joe McNally ujawnia w nim bowiem nie tylko pomysłowość w komponowaniu kolejnych kadrów, zdradza też tajniki pracy ze światłem kolorowym, a w całym tomie koncentruje się na budowaniu atmosfery za sprawą małych źródeł światła. Pokazuje przeróżne sztuczki – jak przedłużyć trwającą dziesięć minut złotą godzinę i jak wykorzystać światło wpadające przez okno, jak niewielkim kosztem oświetlić wielkie przestrzenie, oświetlać różne plany, muskać światłem prezentowane na zdjęciach postacie i sugerować sceny z horrorów. Uczy, jak korzystać z cieni i radzić sobie z temperaturą barwową różnych rodzajów źródeł światła.

Joe McNally buduje pamiętnik z fotografii. Przedstawia na kolejnych zdjęciach swoje doświadczenia i wyzwania, od fotografowania przyjaciół i cierpliwych modeli po sytuacje rzadko spotykane – start wahadłowca czy operację mózgu kilkulatki. Opowiada o pracy wśród dzikich zwierząt w zoo – i o niebanalnych ujęciach zwyczajnego biura. Komponuje sceny rodem z filmów noir i uwiecznia sedno prawdziwej przyjaźni, powraca do fotografowania dużych grup ludzi, buduje studiu fotograficzne na podwórku, oświetla krzaczek nad kanionem i proponuje metamorfozy niegrzecznej damy. Bawi się przy tym znakomicie – tak samo znakomicie, jak bawić się będą jego odbiorcy. Ci zachwycą się tomem „Z pamiętnika lampy błyskowej” z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na zdjęcia, które wprowadzą ich w świat wolny od rutyny i nudy, opowiadające samodzielne historie i czerpiące z różnych stylów. Po drugie – dzięki specyficznemu sposobowi prowadzenia narracji: Joe McNally zamienia zwyczajną relację o robieniu zdjęć oraz o zwykłej pracy fotografa w pasjonującą gawędziarską przygodę. Zamienia się w rozgadanego komika, który wprowadza do książki niewymuszone żarty, niespodziewane i dodatkowe mrugnięcia okiem do czytelników. Wiele razy McNally rozśmieszy odbiorców niejako przy okazji opowiadania o sprzęcie. Autor rozpoczyna książkę długim wprowadzeniem w świat lamp błyskowych – ale kiedy już przechodzi do omawiania konkretnych przykładów, przyjemność z lektury czerpać będą mogli także kompletni laicy.

Od tego tomu trudno się oderwać: obok kreatywnych rozwiązań (szczególnie podoba mi się wykorzystanie cieni) pojawiają się, niby mimochodem, prezentacje błędów popełnianych dość często przez amatorów – tyle że McNally nie wytyka pomyłek – on jedynie pokazuje lepsze i gorsze sposoby oświetlania różnych planów – lektura przyniesie zatem sporo korzyści. Warto wspomnieć o budującym nastrój kolorze – temacie zwykle w oświetleniowych poradnikach fotograficznych pomijanym. Chociaż McNally nie zdradza zapędów do porządkowania zagadnień związanych ze światłem, szkoda, że nie poświęcił barwnym filtrom jeszcze więcej miejsca – zwłaszcza że w kilku przypadkach, które opisał, uzyskał olśniewające efekty.

Rzeczowa i konkretna książka w połączeniu z estradowymi niemal wygłupami komika – „Z pamiętnika lampy błyskowej” przyniesie sporo radości, wiedzy na temat fotografowania i… pomysłowych kompozycji, które można modyfikować i wykorzystywać we własnej pracy. To album, na który trzeba zwrócić uwagę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz