czwartek, 31 marca 2011

Ann Mah: Miłość w pięciu smakach

WNK, Warszawa 2011.

Smak lektury

Nie wiem: „Miłość w pięciu smakach” czy „Życie w pięciu smakach”. W oryginale i tak było „Kitchen Chinese”, więc może to bez różnicy – ale powieść Ann Mah nie ma wiele wspólnego ze zwyczajnymi romansidłami, jakich pełno na każdym kroku. Czyta się ją z apetytem, także za sprawą przekonujących opisów chińskich potraw, kulinariów stale przewijających się w tle. Nie bez znaczenia jest również warstwa psychologiczno-obyczajowa – w połowie oryginalna, w połowie zaczerpnięta z poczytnych tomów. W połowie chińska, w połowie amerykańska.

Isabelle, główna bohaterka, jest Amerykanką o chińskich korzeniach. Kiedy traci pracę w Stanach, a także nadzieję na skonstruowanie udanego związku, decyduje się na wyjazd do Chin. Zatrzymuje się u swojej starszej siostry, Claire, cenionej prawniczki, która w USA była wcieleniem odpowiedzialności i rozwagi, a teraz prowadzi przesadnie rozrywkowe życie, wikła się w dziwny romans i nigdy nie ma czasu dla Isabelle. Bohaterka podejmuje pracę w piśmie o nienajlepszej renomie i zaczyna się w nim realizować. Spotyka też dwóch mężczyzn, na widok których żywiej bije jej serce. W amerykańskiej części wszystko toczy się zgodnie ze schematem z popularnych czytadeł: seria porażek, miana otoczenia, życie zaczynane od nowa i widmo pięknej miłości na horyzoncie. Do tego dochodzi kilka drugoplanowych elementów, które nadają tym koleinom nowy wymiar – warto zwrócić uwagę na pomysłowe kreowanie kandydatów na partnerów Isabelle, a także na rozterki i dramaty jej siostry – to sprawia, że tom będzie w lekturze mniej przewidywalny. Do chińskiej części należy natomiast cała egzotyka, począwszy od opisywania specjałów miejscowej kuchni. Ann Mah potrafi sugestywnie prezentować kolejne potrawy i przy większości z nich czytelnicy nabiorą ochoty na skosztowanie specjałów. Popisy kulinarne są dobrze uzasadnione: Isabelle chce pisać o kuchni Chin, więc, siłą rzeczy, sporo czasu spędza w restauracjach i przy ulicznych wózkach z przekąskami. Jest w stanie rozkoszować się jedzeniem i tę umiejętność Ann Mah oddaje w tekście bez zarzutu. Do tego dochodzą jeszcze obrazy odmienności kulturowej – autorka dobrze wyłapuje elementy, które dzielą Chińczyków i Amerykanów – i wtapia je w narrację, przy omawianiu perypetii kobiet. Staje się przewodniczką po Chinach, tym bardziej przekonującą, że przesiąkniętą dwiema kulturami jednocześnie. Widać, że autorka zna Pekin – zresztą część doświadczeń Isabelle zaczerpnęła z własnych obserwacji. Ale prawdziwą zaletą jej historii będzie umiejętność lekkiego przekazywania fragmentów fikcyjnych i autobiograficznych, tempo opowieści i urzekający język.

Komu spodobają się potrawy, których próbuje w Chinach bohaterka, ten może sięgnąć do serii przepisów, zamieszczonych na końcu książki. Do opowieści dołączony też został wywiad, w którym Ann Mah uchyla rąbka tajemnicy o kulisach powstawania książki, dając kilka autobiograficznych wskazówek. Rzadko się zdarza, by pozapowieściowe elementy były równie ciekawe jak sama książka: tu się to udało – rozbudzone na lekturę apetyty podsycą jeszcze przepisy i rozmowa.

To, co u Ann Mah może przyciągnąć czytelniczki, leży w umiejętnym operowaniu sprawdzonymi motywami w połączeniu z egzotyką. Chociaż życie bohaterek nie zawsze bywa spokojne, kojąca okazuje się sama narracja, która sprawia, że do książki chce się wracać: baśń o kopciuszku rozgrywa się tu przede wszystkim na płaszczyźnie językowej. To naprawdę dobra literatura rozrywkowa: nie zmęczy znanymi banałami ani zbytnim oddaleniem od swojskiej – przynajmniej w powieściach – rzeczywistości. Jest dobrze wyważona i zwyczajnie wciąga.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz