Znak, Kraków 2011.
Sama słodycz
Richard Paul Evans szczególnie upodobał sobie okolice Bożego Narodzenia jako czas, w którym jego bohaterowie podejmować muszą istotne dla dalszej egzystencji decyzje – i jako moment umożliwiający budowanie przepełnionej wzruszeniem atmosfery bez budzenia podejrzeń o grę na emocjach. W „Szukając Noel” znów sięga do sprawdzonego patentu na atrakcyjną dla odbiorców obyczajową fabułę i chociaż jest tu o niebo lepszy niż w „Stokrotkach w śniegu”, daje się dostrzec cały powieściowy warsztat. To historia prosta i lekko ckliwa – znajdzie z pewnością wielu zwolenników, bo pisana jest dla publiczności masowej, w stylu, który rzesze odbiorców kochają – ale też spotka się z krytyką co bardziej cynicznych. Przy lekturze „Szukając Noel” trzeba zaakceptować wykorzystywaną bezlitośnie konwencję lub… odejść do innego autora. Richard Paul Evans czerpie ze znanych i przewidywalnych schematów i pod względem fabularnym nikogo nie zaskoczy (mimo że może wycisnąć łzy z oczu), ale literacko jest ciekawszy niż w „Stokrotkach”.
Mark Smart zamierza popełnić samobójstwo. Jego życie się rozsypało, a ostatnim ciosem okazała się śmierć matki. Mężczyzna będący na skraju załamania spotyka przypadkiem Macy Wood, miłą i dobrą kelnerkę w przydrożnym barze. Macy ma za sobą trudne dzieciństwo: odebrana ojcu-narkomanowi trafiła do rodziny zastępczej, która nie darzyła jej sympatią. Dziewczyna znosiła kolejne upokorzenia, aż trafiła do Joette – pierwszej przyjaciółki i najlepszej opiekunki. Mimo złej przeszłości Macy jest serdeczna i życzliwa, szybko podbija serce Marka. Bohater pomaga jej w rozliczeniu się z byłymi wydarzeniami. Macy szuka Noel, swojej młodszej siostrzyczki, z którą została rozdzielona przy adopcji. Problemy się mnożą: Macy nie pamięta imienia siostry, a sąd utajnił dane rodziny, do której trafiła. Kobieta będzie musiała wrócić do ludzi, którzy jej nienawidzili, i poprosić o pomoc.
Evans proponuje powieść drogi. Każda z postaci staje przed dramatycznymi decyzjami, każda musi pokonać większe lub mniejsze trudności, by ruszyć z miejsca i przybliżyć się do jasno sprecyzowanego celu. Autor piętrzy przeszkody, budując napięcie – ale czytelnicy domyślą się bez przeszkód, dokąd zmierza opowieść. Łatwo zauważyć, które fragmenty mają posłużyć jako wyciskacz łez, które staną się katalizatorem emocji, a które po prostu tworzą fabułę. Evans sprawia momentami wrażenie, jakby pisał według określonego zestawu porad książkę, która obliczona jest na odniesienie sukcesu – to jest na osiągnięcie maksymalnie wysokiej sprzedaży – a literackie wartości schodzą w niej na dalszy plan (mimo że autor stara się pomysłowo rozwijać partie tekstowe, między innymi przez rozpoczynanie każdego rozdziału wyimkiem z wyimaginowanego dziennika głównego bohatera). „Szukając Noel” doczekać się może wielu zachwytów (według wydawcy to powieść, która ucieszy fanów Erica-Emmanuela Schmitta, do tego nazwiska dodać jeszcze należałoby Paolo Coelho). Marketingowy sukces ta pozycja ma już zapewniony, podobnie zresztą jak zgryźliwe komentarze krytyków i pełne zachwytu uwagi „zwykłych” czytelników, spragnionych prostych powieści z happy endem. Dochodzi do tego nastrojowość bożonarodzeniowa, tu zaznaczana ładniej niż poprzednio, subtelnie i tak, by wzmianki o padającym ciągle śniegu wprowadzały atmosferę lekko magiczną, ciepłą, przyjazną i pełną obietnic – mimo przeciwności losu.
„Szukając Noel” to lekka i przyjemna powieść, wciągająca i napisana poprawnie, chociaż wymagającym czytelnikom raczej się nie spodoba. Richard Paul Evans wie jednak, jak manipulować odbiorcami i co zrobić, by jego fabuły cieszyły się powodzeniem. Proponuje baśń dla dorosłych – i „Szukając Noel” będzie dobrą propozycją dla miłośników tego rodzaju historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz