Iskry, Warszawa 2010.
Polemika z grafomanią
„Trzeba zmienić światopogląd, słownik wyrazów i bieliznę” – radzi w jednym z tekstów w rubryce „Mydło” w „Cyruliku Warszawskim” Konstanty Ildefons Gałczyński. Ten styl, pełen absurdów, niespodziewanych skojarzeń i odważnych komentarzy powraca teraz w tomie „Mydło, czyli radzimy się powiesić”. Jest tu nieco filozoficznej głębi, zawsze przecież obecnej w prześmiewczej satyrze czerpiącej z nonsensu, jest sporo piętnowania głupoty i grafomanii trzeciorzędnych gryzipiórków. Gałczyński nie uznaje kompromisów, jest bezlitosny dla kaleczących literaturę – i dla ich wyznawców. Bawi się, pastiszując grafomańskie formy, bądź opatrując ironicznymi komentarzami co ciekawsze wyimki. O ile „W oparach absurdu” Tuwima i Słonimskiego funkcjonowało już od lat w wydaniu książkowym, o tyle „Mydło” w takim kształcie pojawia się na rynku wydawniczym pierwszy raz i może być znakomitym prezentem dla wielbicieli Gałczyńskiego – a także nie lada niespodzianką, w końcu KIG prezentuje się tu w małych użytkowych formach i odnosi do rzeczywistości, a nie do wyobraźniowego świata, pełnego wyrazistych kolorów, kotów i szarlatanów.
Gałczyński w swoich tekstach często odnosi się do literackich i artystycznych powiązań, sięga po mechanizm plotki, odwołuje się też chętnie do doniesień prasowych (zwłaszcza tych, które przez błędy stylistyczne lub nadmierne uwypuklanie negatywnych cech ludzkich charakterów da się wyśmiać, skomentować szyderczo bądź po prostu podkreślić przez zacytowanie). Uzyskuje w ten sposób jednostronny, ale barwny obraz mieszczańskiego życia – i kolejne źródła śmiechu. „Mydło” to tomik przepojony wolną od litości ironią, a przecież także zbudowany z zabawy, skłonności do dostrzegania zjawisk komicznych, absurdalnych czy głupich. Jest też „Mydło” rodzajem sylwy – przytaczane w książce teksty rzadko kiedy układają się w spójne i łatwe do opisania cykle, więcej je dzieli niż łączy. To zbiór drobiazgów o posmaku satyrycznym, zestawienie dowodów na ludzką głupotę. Nie ma w prześmiewczych komentarzach Gałczyńskiego łagodności, zahamowań czy cenzury obyczajowej – bywa, że notatki na marginesach grafomańskich wypocin niosą treści obraźliwe dla nieszczęsnych i pozbawionych talentu twórców – pełno tu żywych emocji, próżno za to szukać kompromisów. Zabawne, że dzisiaj, w dobie poprawności politycznej, żadne chyba pismo nie zdecydowałoby się na publikowanie podobnych tekstów w trosce o grono przeczulonych na punkcie źle pojętej grzeczności czytelników. W porównaniu z „Mydłem” dzisiejsza satyra wypada blado i asekurancko, warto zatem zajrzeć do tej książki także dla wyznaczenia (czy sprawdzenia) literackich i publicystycznych standardów. Bo chociaż głównym celem lektury będzie w tym wypadku rozrywka, to przecież odpowiednio dobrane przykłady kiczu w twórczości i tekstach użytkowych wpłyną także na ocenę współczesnych pseudoliterackich działań.
Gałczyński, który bawi się grafomanią, nie ma czasu na kreowanie świata magicznego. Sięga raczej po sprawdzone żarty sytuacyjne, rzuca nowe światło na przywoływane fragmenty – zazwyczaj udaje mu się sygnalizowanie niezamierzonych absurdów i stylistycznej bezradności autorów przez umieszczane po tekście z pozoru proste i naiwne pytania lub prośby. Patos zwalcza KIG dosłownością, rozbudowaną metaforykę realizmem. Zwraca uwagę nie na szczegóły, lecz na sprawy duże i ważne – brak literackiego wyczucia, źle ukształtowany gust, ogólny ton utworu. „Mydło” to tomik złośliwy, ale też inteligentny, zabawny i przewrotny.
Wspaniała książka!:) Dawno się tak nie śmiałam:)
OdpowiedzUsuń