czwartek, 11 listopada 2010

Sławomir Mrożek: Sztuki odnalezione. Małe i mniejsze

Noir sur Blanc, Warszawa 2010.


Śmiech tkwiący w drobiazgach

Zachwalanie tej książki nie ma większego sensu: wiadomo przecież, że wielbiciele twórczości Sławomira Mrożka nie przegapią „Sztuk odnalezionych” i pochłoną ten tom w tempie błyskawicznym. Sześć utworów – wśród nich przeważnie małe formy sceniczne, poza rozbudowanym do rozmiaru pełnoprawnego przedstawienia „Tercetem” – czasem zaskakuje stosowanymi rozwiązaniami i pomysłami, często śmieszy. Teksty różnią się od siebie nie tylko tematyką i formą – da się tu wyodrębnić skecz, bajkę, jednoaktówkę czy pełnowartościowy dramat – ale także rodzajem stosowanego dowcipu. Poszukiwania humoru, satyry i komizmu mogą stać się kluczem lekturowym „Sztuk odnalezionych”, a już na pewno dopełnieniem rozbudowanej analizy tomiku, jakiej w posłowiu dokonuje Tadeusz Nyczek.

W „Sztukach odnalezionych” żart pełni istotną rolę, jednak nie zawsze – a właściwie prawie nigdy – przybiera wymiar śmiechu beztroskiego. Mrożek umiejętnie łączy w swoich dziełach wyczucie absurdu i wyostrzony zmysł obserwacji, talent do mówienia ezopowowego i zamiłowanie do zabawy. Dzięki temu publikacja oficyny Noir sur Blanc skrzy się od dowcipu wysokiej próby, utwory są wysmakowane literacko, a do tego umożliwiają szybką adaptację i wystawienie ich na scenie. Mrożek chwilami zamienia się w reżysera, podpowiadając, jakimi środkami uzyskać najłatwiej opisany przez niego efekt, reguluje grę świateł i potrafi obrazowo przedstawić nieskomplikowane w technicznej realizacji autorskie wizje. Ale najważniejsze w tomie będą pomysły i sytuacje z pogranicza realności i oniryzmu, odsyłające do świata wyobraźni, proste (to jest czerpiące z wyrazistych i nieskomplikowanych skojarzeń), a przy tym nieodmiennie zaskakujące. Co ze śmiechem „Sztuk odnalezionych”? Zawsze przefiltrowany jest przez absurd i zderzenia z codziennością oraz polityką. Książkę otwiera króciutki utwór „Imieniny”, w którym najlepiej zarysowuje się istota Mrożkowego spojrzenia na otoczenie i konteksty polityczno-społeczne. Mechanizm literackiego dowcipu jest wręcz banalny: małżonka mecenasa trzyma w domu w klatce mężczyznę – i traktuje go jak kanarka. Wypuszczenie człowieka z klatki wiąże się z przerażeniem obecnych na przyjęciu gości. Umowne krainy z tekstów Mrożka przepełnione są tego rodzaju zabiegami, a komizm powierzchniowej warstwy utworów nie przesłania przecież jego głębszych znaczeń. W „Plombie hrabiego” autor stawia na absurd w stanie czystym, komplikuje treść i powiązania między bohaterami, by uwypuklić nonsens scenki. „Racket Baby” to już teatralny skecz, który urodził się z chęci satyrycznego skomentowania prasowych doniesień: widać tu typowo kabaretowe zabiegi i dążenie do rozbawienia odbiorców. Konwencja bajki sprawia, że „Bruno Sznajder” wydaje się najcięższy do przeniesienia na scenę – lecz pozwala też na odważne rozwiązania literackie, nie ma tu mowy o idei śmiechu dla śmiechu. „Jeleń” jest tekstem mocno satyrycznym, a przy tym niepozbawionym pierwiastków łagodnego dowcipu – i to zestawienie dwóch skrajności szczególnie może przypaść do gustu koneserom Mrożkowej twórczości. W „Tercecie” za to korzysta autor z najszerszego wachlarza możliwości komizmotwórczych, operuje symbolami i stereotypami, buduje sytuacje wieloznaczne i podatne na interpretacje, a poza tym daje potencjalnym aktorom szansę na wywoływanie śmiechu publiczności – choć śmiech ten będzie, rzecz jasna, podbarwiony goryczą.

Tadeusz Nyczek w posłowiu dokładnie przedstawia konteksty i daty powstawania utworów, ich losy (w przypadku „Tercetu”), powiązania z innymi dziełami Mrożka. Komentuje, interpretuje i przytacza oceny innych, by na koniec zapytać o stosunek badaczy i czytelników do tomu złożonego z literackich drobiazgów, niekoniecznie – jak cały czas sugerował – wybitnych. I przyznaje, że sztuki z tej książki mogą spodobać się odbiorcom. Ja po lekturze „Sztuk…” jestem tego pewna. Mrożek nie zawodzi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz