Ikar, Warszawa 2010.
Lekkość bytu
Małgorzata Gutowska-Adamczyk w powieściach dla nastolatek sprawdza się bez zarzutu. W powieściach dla dorosłych jest interesująca, chociaż czasami popada w niepotrzebną infantylność. Teraz spróbowała swoich sił w krótkiej historii, która stała się kanwą monodramu dla Katarzyny Żak – czytelniczki mogą zapoznać się z tekstową wersją opowieści dzięki szczupłemu tomikowi „Jak zabić nastolatkę (w sobie)?…”.
Od kilku lat na rynku wydawniczym, przynajmniej w dziedzinie powieści dla pań, święcą triumfy książki, w których trzydziestoparoletnie bohaterki zmieniają swoje życie. Gutowska-Adamczyk idzie o krok dalej (albo cofa się do „Nigdy w życiu” Grocholi, to już zależy od interpretacji) i tworzy relację 40+. Cezurę czterdziestki przekroczyła Lilka, dość zadowolona z życia kura domowa (co nie jest określeniem wartościującym) i bohaterka tomu. Lilka wraz z mężem i dwójką kilkuletnich synów wybiera się na wakacje nad morze. Tam poza tworami zupełnie anachronicznymi (obecność kaowca) pojawiają się dawne miłości obojga małżonków – Andrzej, dawny chłopak Lilki, kiedyś najprzystojniejszy w szkole i Grażyna, niegdysiejsza ukochana męża Lilki. Nad morze przybywa też niezwykle atrakcyjny facet, którego Lilka określa mianem Banderasa – i który to facet wkrada się podstępnie do snów i wyobraźni bohaterki. Lilka chciałaby zmienić coś w swoim życiu, ma nadzieję, że uda się jej napisać powieść, dzięki której zrobi karierę. Na razie jednak bohaterka musi walczyć z codziennością, pokonywać zazdrość, uciekać przed konsekwencjami własnych pomysłów i drobnych kłamstewek, opiekować się dziećmi oraz mężem. Przyjechała nad morze, żeby wypocząć – ale nie ma dla siebie czasu. Snuje więc humorystyczne (chociaż w zamierzeniu raczej smętne) rozważania o tym, jak to jest być kobietą po czterdziestce, która psychicznie czasem czuje się jak nastolatka. Czasami jeszcze podkarmia wyobraźnię wizjami romansujących ze sobą wczasowiczów – wszystko po to, by pokazać, jak barwna może być egzystencja 40+.
Książka utrzymana jest w formie monologu Lilki, dodatkowo poszatkowanego na bardzo krótkie rozdzialiki. Myśli bohaterki, zwykle wyjątkowo sarkastyczne, zaznaczone są kursywą. Małgorzata Gutowska-Adamczyk stara się budować swoją opowieść z puentowanych wyraźnie scenek, tak, by rozbawić swoje odbiorczynie – i nie zanudzić ich w monodramie: ale nie posiłkuje się konwencją stand-upu. Lilka próbuje zabić w sobie nastolatkę – czyli walczyć z typowymi dla młodych i kierujących się głównie emocjami kobiet odruchami i reakcjami, chociaż czasem zapomina o tym założeniu. Jest bardziej stonowana od swoich młodych literackich koleżanek, ale i tak nie mniej impulsywna – zdarza się, że wpada w tarapaty, bo nie umie przyznać się do błędu – dzięki temu książka żyje i skrzy się dowcipem. Oparta jest ta powieść na stereotypach i schematach pisarskich, ale banały zamienia autorka w humorystyczną relację. Dystans i równowaga to atuty „Jak zabić nastolatkę (w sobie)?…” – chociaż na pierwszy rzut oka może się wydawać, że świat bohaterki rządzi się innymi prawami, króluje tu chaos i niepewność.
Gutowska-Adamczyk parę razy inspiruje się bestsellerowymi pisarkami – widać tu miejscami ślady Grocholi, Musierowicz i Chmielewskiej, przeważnie te wpływy zarysowują się w drobiazgach, krótkich frazach, sformułowaniach, które pobrzmiewają znajomo – ale nadaje tym wyrazowym zbitkom indywidualnego charakteru. Nagle okazuje się, że książka, która właściwie nie miała prawa wyjść poza szablony i schematy, cieszy i intryguje, zapewnia przede wszystkim dobrą zabawę – a to się liczy. Ze względu na przeznaczenie historii (opowieść do wystawienia na scenie) tekst jest krótki i nie zdąży odbiorczyń zmęczyć ani znudzić – ilość poruszanych zagadnień, mimo niesprzyjającego kontekstu, okazuje się imponująca. Gutowska-Adamczyk zachowuje przy tym lekkość, niewymuszony wdzięk i świeżość pomysłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz