Skrzat, Kraków 2010.
Powrót do klasyki
Bez względu na nowe publikacje, zasilające półkę z książkami dla dzieci, istnieją tytuły, które trafiły do kanonu lektur i których nie da się zastąpić banalnymi, prostymi historyjkami. Zdarza się, że dorośli pod wpływem swoich pociech sięgają do znanych z dzieciństwa fabuł i odkrywają je na nowo – czasem w takiej sentymentalnej podróży pomagają też wydawnictwa, decydujące się na wznowienia księgarskich pewniaków. Skrzat wypuszcza na rynek nieśmiertelną „Akademię Pana Kleksa” Jana Brzechwy. Kredowy papier i twarda okładka sprawiają, że jednym z kręgów potencjalnych odbiorców mogą być ci dorośli czytelnicy, którzy nie boją się posądzeń o infantylizm. Duża czcionka to z kolei ukłon w stronę maluchów, które dopiero wkraczają w świat książek – dzieciakom wygodnie będzie się ten tom czytało, zwłaszcza że nie ma tu czcionkowych udziwnień (tekst został złożony czcionką szeryfową). I dużym, i małym odbiorcom przypadną natomiast do gustu ilustracje – czasem kolorowe, czasem czarno-białe, niekiedy lekko wpadające w styl kreski Szancera. Suren Vardanian zmierzył się z nie lada wyzwaniem – w końcu niełatwo jest przedstawić świat daleki od zwyczajnego, oparty na wyobraźni. Zdarzają się tu niewielkie potknięcia (nie wiadomo, dlaczego obrazkowy Pan Kleks nie ma wąsów, skoro inne szczegóły jego opisu zgadzają się z rysunkowym wizerunkiem), ale Vardanian potrafi też swoimi pracami zachwycić. Pomysłowe jest wprowadzenie akcentu graficznego w postaci plam (kleksów) z farbek wodnych – urozmaica to wolne od ilustracji strony i przełamuje ich monotonię, a przy tym subtelnie nawiązuje do tytułu.
Treść książki znana jest wszystkim. Akademia, którą rządzi Pan Kleks, uczy chłopców (tylko tych, których imiona zaczynają się na literę A) rozmaitych dziwnych przedmiotów – między innymi przędzenia liter czy leczenia starych sprzętów. W ogrodach przylegających do Akademii mieszkają postacie z różnych bajek. Pan Kleks przyrządza potrawy z kolorowych szkiełek i farb, potrafi też, dzięki specjalnym lusterkom, przeglądać sny swoich podopiecznych – wszystko działa bez zarzutu do czasu, kiedy fryzjer Filip wprowadza do Akademii zrobioną przez siebie lalkę, z której Pan Kleks ma uczynić człowieka. To wątek dramatyczny, który nadaje sensu fabule. Ale w „Akademii Pana Kleksa”, czytanej po latach, wydaje się ważne coś innego: odejście od wartości pedagogicznych.
Jan Brzechwa podkreślał wielokrotnie, że dzieci nie trzeba tylko pouczać, warto też odwoływać się do ich wyobraźni bez obarczania treści moralizowaniem. W „Akademii Pana Kleksa” tę filozofię widać idealnie – w kolejnych, szkatułkowo wprowadzanych historiach: snach, baśniach, wspomnieniach – ale i w samej głównej linii opowieści. Brzechwa od podstaw buduje zasady świata uczniów niezwykłej akademii. Liczy się tu wyobraźnia i czysta rozrywka – pisarz proponuje zabawę, odkrywa nową rzeczywistość, tworzy reguły nieistniejącej placówki po to jedynie, by dzieci mogły przeżywać wraz z bohaterami przygody, jakich nie miałyby szans doświadczyć w normalnym życiu. Wbrew pozorom lektura książki pozbawionej pouczeń i nakazów przynosi korzyści – wskazuje dzieciom możliwości, tkwiące w nieskrępowanym konwencjami umyśle. Maluchy chłoną relację Adasia Niezgódki i przyjmują ją zwykle – mimo końcowego wyjaśnienia – za jedną z prawdopodobnych bajek. Tymczasem Brzechwa otwiera czytelników na nietuzinkowe pomysły, daje niezłą pożywkę dla fantazji, a przy tym realizuje własne pisarskie credo. „Akademia Pana Kleksa” to znakomity tekst, który twórcom literatury dla dzieci pomoże uzmysłowić potęgę wyobraźni. Na książkach Jana Brzechwy w dalszym ciągu uczyć się powinny kolejne pokolenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz