Nowy Świat, Warszawa 2010.
Chaos kontrolowany
Na cały tomik Joannie Szczepkowskiej pomysłu zabrakło. Albo inaczej: zabrakło spoiwa, czynnika łączącego kolejne wiersze, redukującego wrażenie przypadkowości doboru tekstów. Oczywiście różnorodność jest miła ze względu na brak monotonii, ale kilkuwierszowe cykle potęgują chaos i wywołują czasami tęsknotę za uporządkowaniem zbiorku. Poszczególne składniki są bardzo smaczne – ale wymieszane razem nie stworzą pysznej sałatki. Być może taką właśnie lekturę – niespieszne spotkania z pojedynczymi utworami – zaplanowała sobie autorka. Tylko po co wtedy miniserie?
Joanna Szczepkowska proponuje odbiorcom zbiorek niejednorodny, ale ciekawy – cały czas poszukuje tu swojego pomysłu na wiersze, łączy zdobycze poezji konkretnej i figuratywnej, stawia momentami na sylwy i zapożyczenia z gatunków niepoetyckich, eksperymentuje też z długością utworów – obok lapidarnych spostrzeżeń wybiera rozbudowane opisy. Mieszają się w książce teksty impresyjne powstałe pod wpływem drobnych obserwacji – i głębokie, filozoficzne refleksje. Jest zabawa słowem i oniryczność, jest trywialność obok dramatyzmu. Część utworów wyrasta z codzienności znanej i wspólnej odbiorcom – część żywi się medialnymi doniesieniami. Joanna Szczepkowska udowadnia, że poezję wydobywać można ze wszystkiego – nie próbuje zamykać się w jednym stylu i monotonnym rytmie, stale odkrywa nowe drogi i rozwiązania.
Być może tym, co pozwoli na zespolenie tekstów z tomiku, będzie świadectwo, oparcie się na doświadczeniach i przeżyciach zapośredniczonych, bezustanne zdawanie relacji z właśnie zobaczonego – Joanna Szczepkowska stara się bowiem dostrzec niezwykłość w naturalnych wydarzeniach, a swoje wnioski przekłada na plastyczny język wierszy. Kiedy pomaga sobie układami graficznymi, tworzy teksty wizualne, odbierane nie za sprawą linearnej i „tradycyjnej” lektury, a jako narzucające się czytelnikom obrazy – szuka nowej-starej formy dla opowiedzenia banału. Chce zachwyt nad światem połączyć z olśnieniem poetyckim. Przekuwa na wiersz fragmenty zasłyszanych rozmów, zapamiętane widoki i zwyczajne przemyślenia, ale za każdym razem zaakcentować próbuje zaskakujący element przedstawianej historii. Wiersze z tomiku „Dzisiaj nazywam się Charles” są silnie puentowane, nie ma tu zabaw pozbawionych treści, fragmentów, które nie byłyby obliczone na wywołanie wstrząsu u odbiorców. Szczepkowska odkrywa nieznane w zwykłości – i w każdym tekście przemyca oryginalne, warte uwagi kwestie.
Najsłabszą dla mnie częścią zbiorku jest cykl „Dzisiaj nazywam się…” – zestaw poetyckich metamorfoz, w których mniej chodzi o dokonanie intrygujących podsumowań, a bardziej o prezentację wybranych postaci, wywodzących się z różnych światów. Tu Szczepkowska zbyt wielką wagę przywiązuje do poetyckich charakterystyk, w dodatku nie zawsze utrzymuje się w przyjętej roli, a jeden pomysł na złączenie kilku tekstów po początkowych tematycznych i formalnych rozbieżnościach zaczyna się znienacka wyczerpywać.
Silne nastawienie na odbiorcę, przekazywanie mu absurdów codzienności i niespodziewanych odkryć sprawia, że tomik ocenić można wysoko. Szczepkowska swoją poezją nie znudzi, a da czytelnikom sporo do myślenia. Wewnętrzne zdynamizowanie utworów to bowiem nie tylko wrażenie chaosu, ale również – a nawet przede wszystkim – sposób na ciągłe podsycanie ciekawości i swoistego lekturowego głodu.
Tomik został ozdobiony grafikami Joanny Szczepkowskiej: przeważnie są to szkice o różnym stopniu infantylności kreski. Zdarzają się wśród nich rysunki urzekające prostotą, zdarzają się i intrygujące a także naiwne (w negatywnym znaczeniu). W tomiku przytrafiło się – niestety – kilka literówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz