czwartek, 6 maja 2010

Joanna Laskowska: Córka i córuchna. Tululu

Skrzat, Kraków 2010.

Kopie baśni

Niby baśnie są wspólnym dobrem, własnością zbiorową i nie mogą być – jeśli płyną z ludowych podań i wierzeń – zawłaszczane i przypisywane do jednego autora, ale w sytuacji, w której powtarza się czyjąś historię pod własnym nazwiskiem i bez jakiegokolwiek sygnału zapożyczenia rodzi się czasem w czytelnikach niesmak.

Skrzat przypomina rozmaite baśnie – w pięknie wydanej serii Joanna Laskowska wprowadza małych odbiorców w świat nieco cepeliowski, świat, który ludzie w moim wieku pamiętać mogą z dobranockowych opowieści o Pyzie czy Filemonie i Bonifacym. Baśniowo-ludowy klimat podsyca zarówno słownictwo jak i siermiężna rzeczywistość przedstawiona w historiach. Egzotyczny obecnie koloryt lokalny w połączeniu z przekładaną na tekst quasi-oralnością (powtórzenia, lekkie rymy od czasu do czasu, proste zdania) miałyby oryginalny posmak, gdyby nie to, że „Córka i córuchna” to wierne powtórzenie bajki z wersji „Dwie Dorotki” Janiny Porazińskiej.

Wdowiec z córką żeni się z wdową z córką. Macocha pozwala swemu dziecku na lenistwo, a pasierbicy każe wykonywać najgorsze zadania. Pewnego dnia dobra dziewczyna wpada do studni, znajduje tam tajemne przejście, a za nim cierpiące istoty – jabłonkę, uginającą się pod ciężarem owoców czy piec pełen chleba. Pomaga im, opiekuje się też napotkaną staruszką – a za dobre serce zostaje nagrodzona. Zła córka podąża tą samą drogą, reagując na wszystkie prośby złością, za co spotyka ją kara. Różnice między wersją Porazińskiej i Laskowskiej są trzy. Pierwsza to tytuł – „Dwie Dorotki” zastąpione zostały „Córką i córuchną”. Imiona bohaterek zmieniła Laskowska na Tereskę i Terenię. Trzecią i ostatnią zmianę stanowią wierszyki – Porazińska poradziła sobie z nimi rewelacyjnie, włączając do tekstu elementy ludowości i niby leśmianowskiej rytmizacji. Laskowska rymuje raczej średnio, a jej rymowanki, delikatnie mówiąc, nie muszą budzić zachwytu – są infantylne, mogłyby imitować ludowość, ale nie o taką ludowość przecież w baśni chodzi.

Przejmując historię, Laskowska nie postarała się o jakiekolwiek modyfikacje. O ile niektóre baśnie funkcjonują w zbiorowej świadomości bez przypisania do autora, o tyle „Dwie Dorotki” są chyba silnie kojarzone z wersją Porazińskiej. Wystarczyłoby chociaż pozastępować zaczarowane elementy innymi, nie oddaliłoby to oczywiście oskarżenia o plagiat, ale wniosłoby powiew świeżości. Laskowska skopiowała przestrzeń, literackie środowisko – konsekwentnie utrzymując bohaterki w rzeczywistości, której współczesne maluchy nie mają prawa znać, skopiowała język – bo wymusiły to poprzednie decyzje. Podpisała się pod tą bajką jak pod swoim dziełem.

Druga, króciutka już historyjka, zamieszczona w tym tomie, to wyrazista opowieść o chlebku, który toczył się drogą i umykał przed zwierzętami, które chciały się nim pożywić – aż wpadł w pułapkę zastawioną przez sprytnego lisa, dał się nabrać na miłe słówka i zginął marnie. „Tululu” nie należy do bajek znanych – za to można przewidzieć jej finał.

Marta Ostrowska dostosowała się z ilustracjami do ogólnego brzmienia obu historii, postawiła na rysunki proste i naiwne w kresce, a przy tym mocno ludowe – chociaż stara się je odrobinę ożywić – i to już będzie nagrodą dla wnikliwych obserwatorów. Ostrowska obrysowuje kontury postaci w ludowych strojach, mężczyźni przypominają tu sarmatów, dziewczyny to wiejskie dziewki – ale dochodzą do tego elementy kolażu, nietypowe i niespodziewane komputerowe wstawki, na przykład w programie graficznym dodana „koronka”, która udaje frywolitkę przy fartuszku. Jest na tych obrazkach dziwna perspektywa, jest i atmosfera staroświeckości, połączona z bajkowością (uśmiechnięte zwierzęta, twarze drzew itp.).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz