poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Izabela Szolc: Martwy punkt

Nowy Świat, Warszawa 2010.

Serial na papierze


Izabela Szolc dobra jest w fabułach, mniej natomiast zachwyca od strony warstwy literackiej. W „Martwym punkcie”, drugiej powieści o przygodach policjantki Anny Hwierut, potwierdza Szolc tę tezę. Książka byłaby dobrym materiałem na scenariusz odcinka serialu kryminalnego – byłaby też ciekawym szkicem do napisania powieści: wydaje się, że autorka niepotrzebnie gubi się między atmosferą a konkretem, próbuje stworzyć klimat grozy czy – choćby – sensacyjności – ale zapomina przy tym o konieczności porządnego osadzenia kolejnych wątków fabuły w wykreowanym przez siebie świecie. W efekcie dostajemy do rąk kryminał, który nie do końca wie, co ma udawać. Jeśli do tego dodać jeszcze ducha pisarstwa Aleksandry Marininy… Izabela Szolc momentami nie wytrzymuje konkurencji z kolegami po piórze. Przez „Martwy punkt”, mimo starań autorki, przebiega się wzrokiem szybko i raczej bez emocji.

A Szolc chciałaby te emocje wzbudzać. Intrygę kryminalną osnuwa wokół morderstw dokonanych na prostytutkach. Szuka powiązań w biografiach seryjnych morderców (fragmenty takiego dzieła przeplatają się z właściwą opowieścią, mają pełnić rolę komentarza i, przy okazji, pchać do przodu śledztwo). Anna Hwierut, ciężko doświadczona przez los, próbuje się uporać z kolejnymi traumami – chorobą alkoholową ojca, zabiciem bandyty, kolegą pracy, który znęca się nad żoną, synem, odtrącającym ją i wchodzącym w czas nastoletniego buntu, zazdrością wobec nowej pracownicy policji. W tym wszystkim widać próbę uczłowieczenia bohaterki, ale Anna Hwierut, mimo starań Izabeli Szolc, nie przestaje być papierowa i bezbarwna. Sprawdziłoby się to w konwencji seriali, jakich ostatnio wiele – jak na książkę to jednak zdecydowanie za mało.

„Martwy punkt” – być może – chce po prostu ciążyć ku literackości niewyrażanej wprost, ma oddalać mimetyzm przy jednoczesnych próbach osadzenia tekstu w brutalnej i sensacyjnej rzeczywistości. Taki konflikt celów zarysowuje się w tomie i utrudnia pracę interpretatorom. Kryminał okazuje się być niezakotwiczony w konkrecie. Staje się zlepkiem scen mocno przypadkowych, widać w książce wysiłki i dążenia do sklejenia tych scen w jedną całość. Izabela Szolc urywa momentami na wpół zrealizowane pomysły, rezygnuje z charakterystyk, co potęguje jeszcze wrażenie przypadkowości.

Autorka podjęła spore ryzyko, wykorzystując intrygi rodem z peerelowskich powieści. Współczesne kryminały dotyczą raczej spraw zwyczajnych ludzi, Izabela Szolc odwraca się ponownie w stronę półświatka: na ofiary przeznacza prostytutki, pokazuje ciemną stronę codzienności – ale codzienności patologicznej, jakby takie rozwiązanie umożliwiało wprowadzanie ostrzejszych pomysłów. Inspiracje i nawiązania międzytekstowe są tylko sygnalizowane, po czym Szolc zdaje się o nich zapominać. Trudno mi rozszyfrować cel podobnych zabiegów – pozostaje wyłącznie podejrzenie o filmową, a nie literacką, wyobraźnię. Nie zaskakuje wizerunek głównej bohaterki, stworzonej niemalże według obserwacji badaczy i recenzentów. Anna Hwierut to typowa przedstawicielka władz śledczych, „uczłowieczona”, to jest niewolna od rozterek i problemów, czasem kłócąca się ze zwierzchnikami. Trochę za mało, żeby wykreować kolejnego literackiego detektywa.

Niestety, w „Martwym punkcie” nie sprawdziła się korektorka. Przepuściła kilka błędów ortograficznych pierwszego stopnia i parę literówek, nie zwróciła uwagi na parę stylistycznych niezręczności.
Na kryminał trzeba przede wszystkim mieć pomysł – Izabela Szolc ten pomysł znalazła, ale zabrakło jej dobrego wykonania. W efekcie „Martwy punkt” pozostawia niedosyt, mimo że z pewnością autorka będzie kontynuować serię połączoną osobą Anny Hwierut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz