wtorek, 2 marca 2010

Kajsa Ingemarsson: Żółte cytrynki

Słowo/obraz - terytoria, Gdańsk 2009.


W poszukiwaniu księcia


Blurb z „Żółtych cytrynek” nie przynosi nic oryginalnego ani twórczego: „powieść o poszukiwaniu samej siebie, o miłości i przyjaźni, ale zwłaszcza o odwadze, która pozwala postawić wszystko na jedną kartę i podjąć w życiu właściwą decyzję” – gdyby kierować się promocyjnym tekstem z okładki, Kajsa Ingemarsson nie miałaby do zaoferowania nic ciekawego, a przynajmniej: nic ponad to, co dają czytelniczkom setki podobnych publikacji z półki literatury dla pań. Zwłaszcza że książka została wydana ze znaczkiem „komedii romantycznej”, co w pewien sposób zapowiada rozwój fabuły i obowiązkowy happy end. Ale „Żółte cytrynki” pod paroma względami zaskakują i chociaż wpisują się w konwencję powieści o wielkim, romantycznym uczuciu, nieco wyróżniają się z raczej mdłego tła. Są ożywcze i świeże, może też za sprawą tytułu.

Młoda kobieta, Agnes, pracuje w najlepszej sztokholmskiej restauracji. Właściwie: pracowała: do momentu, w którym coraz bardziej natarczywe zaloty ze strony szefa-erotomana nie przerodziły się w próbę gwałtu. Na domiar złego partner Agnes komunikuje jej, że zakochał się w chórzystce o dużych piersiach i odchodzi. Na pierwszych pięciu stronach życie Agnes wali się w gruzy – to naprawdę dobry punkt wyjścia dla komedii romantycznej. Ale, co nietypowe, dalej nie ma mowy ani o komedii, ani, tym bardziej, o romantycznej. Spotkany w pralni nowy sąsiad nie nadaje się do tego, by rzucić mu się w objęcia, a szukanie pracy nie należy do przyjemności – już wkrótce jednak do Agnes wróci odrobina szczęścia.

Czytelniczki, które będą czekać na naświetloną ze wszystkimi szczegółami historię pięknej miłości, mogą się poczuć rozczarowane: uwagę bohaterki zaprzątać mają bowiem nie sprawy sercowe a praca w nowo otwartej restauracji. Czas wolny umili Agnes przyjaciółka, siostra i rodzice – w przelotnych związkach nie ukryła autorka żadnego romansogennego potencjału. Oczywiście nie obejdzie się całkiem bez porywów namiętności, ale nie mam zamiaru zdradzać przebiegu akcji. Kajsa Ingemarsson dba o ciągłe zmiany tła, nakreśla społeczne problemy (w rodzinnym miasteczku Ages Amerykanie zamykają fabrykę, na bruk wyrzucając czterysta osób), obrazy szczęśliwej – choć wczesnej – emerytury (rodzice bohaterki zapisują się na kurs komputerowy i rozwijają wspólną pasję – ogrodnictwo), porusza problem alkoholizmu, śmierci bliskich, samotności, ale i przyjaźni. Nie ma za bardzo czasu na tendencyjne przecież i doskonale wielbicielkom gatunku znane opowieści o ziszczonym śnie kopciuszka. Ta wielość motywów nadaje książce nieprzewidywalności, jedyne, co pozostaje z dawnych schematów to happy end.

Kajsa Ingemarsson nie rozśmiesza odbiorczyń, lecz daje nadzieję. Pokazuje, że nawet z najtrudniejszych sytuacji da się znaleźć wyjście. Jej bohaterka popełnia błędy i przeżywa kolejne załamania, ale bez przesadnego i nieuzasadnionego optymizmu podnosi się po klęskach, książka jest na tyle ciepła, by nie przygnębiać. W „Żółtych cytrynkach” na świat nie patrzy się przez różowe okulary, ratunkiem tu okazuje się humor. Autorka zamiast kreować komiczne sytuacje, stawia na filozoficzny spokój, perypetie Agnes nie śmieszą – w większości przypadków nawet nie mają budzić uśmiechu (bo – na przykład – motyw tajemniczej Loli jest raczej dość przewidywalny), optymizm książki polega na tym, że mimo wszystko czeka się w niej na pozytywne, dobre wydarzenia.

Autorka kładzie w narracji nacisk na szczegółowe opisy zachowań bohaterki, która znajduje się w centrum uwagi. Choć przebieg akcji relacjonowany jest w trzeciej osobie, skoncentrowanie motywów na Agnes sprawia, że to ona wydaje się być właściwą narratorką. Trochę bardziej niż w zwykłych realizacjach tego gatunku rozbudowane opisy przenoszą „Żółte cytrynki” z prostego czytadła – wyciskacza łez w ładną powieść obyczajową. Zresztą tautologiczny nieco, ale trafny tytuł serii, „Książki do czytania”, wskazuje grupę docelową szwedzkiej opowieści. „Żółte cytrynki” to literatura rozrywkowa, a celem historii jest dodanie otuchy czytelniczkom i dostarczenie im kilku wzruszających wątków. Kajsa Ingemarsson sprytnie gra na emocjach odbiorczyń, potrafi tworzyć sugestywne i wyzwalające silne uczucia sceny – w „Żółtych cytrynkach” sprawdza się natomiast także jako kreator przestrzeni – obraz powstającej restauracji wraz z całym menu okazuje się bardzo przekonujący.
„Żółte cytrynki” to powieść obyczajowa z zapowiedzią romansu w tle. Szwedzki bestseller, który wciąga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz