Nowy Świat, Warszawa 2010.
Pisarz w wersji luksusowej
„Wyspa bez dostępu do morza” Krystyny Lubelskiej to literacki kolaż. Jest tu trochę z thrillera, trochę z dziewiętnastowiecznego romansu, trochę z satyry, trochę z s-f i sporo z powieści obyczajowej. Wszystkie rozwiązania, pomysły i inspiracje autorka składa w spójną całość o niespiesznym rytmie, tak, że powieść czyta się w gruncie rzeczy jak klasyczną obyczajówkę, chociaż kolejne motywy w niej zawarte kierują uwagę odbiorców w stronę jasno określonych konwencji literackich. Nie można o „Wyspie…” powiedzieć, że stworzona została z narracyjnym rozmachem, na pewno jest to jednak kawałek ciekawej prozy.
Fabuła osnuwa się wokół dwóch postaci: Aleksandra Santora, laureata literackiej Nagrody Nobla, niestarzejącego się seniora rodu, który pragnie czuwać nad doskonałością całego klanu – oraz jego wnuczki, Klary, najmniej idealnej z rodziny. Skupiona w imponującej posiadłości familia nie tworzy jednak zgodnego stadła. Nikt nie orientuje się w problemach bliskich, samotność to stały składnik egzystencji każdego członka klanu Santorów. Dokładnie zaplanowane życie nie przypomina sielanki i misterna konstrukcja zaczyna się rozsypywać, kiedy swoje plany próbuje zrealizować Karol Agat – dotąd wydawca i opiekun Ala. Utopijne wizje Santora przeciwstawia się antyutopii, totalitarnym zapędom agenta – następuje też w tym momencie przełamanie rytmu powieści obyczajowej przez wprowadzenie elementów thrillera (i) s-f. Konflikt na linii Al – Agat przecina również dość złudne nadzieje Klary, która właśnie odkrywa blaski i cienie miłości. Jej wybranek, jak ona sama, daleki jest od doskonałości, a Krystyna Lubelska wyraźnie nie chce powielać schematów z romansów, woli prezentować związek, który ma zadatki toksyczności – lecz który i tak stanie się katalizatorem akcji. W grę wejdzie potem planowanie genetyczne, a całość, choć futurystyczna, niebezpiecznie zbliża się do znanych z historii faktów.
Dla Krystyny Lubelskiej ważniejsza niż walory literackie jest sama fabuła – miejscami także opis, niepodporządkowany estetycznym wymogom. Dość długo kreśli autorka sylwetki kolejnych bohaterów, wprowadza ich na scenę powoli, jakby obawiała się, że późniejsze wydarzenia nie pozwolą na odszyfrowanie wzajemnych relacji. Włącza od początku element tajemnicy i niepewności – na jego wyjaśnienie przyjdzie czekać dość długo. Lubelska wybiera rozsmakowywanie się w akcji, nie widzi potrzeby, by zmieniać jej tempo czy modyfikować brzmienie – narracja jest płynna, ale i jednostajna, co sprawia, że powieść bardziej kieruje się w stronę obyczajową niż fantastyczną, a dylematy głównej bohaterki nie udzielają się czytelnikom.
Nie chcę czytać „Wyspy…” jak to proponuje w blurbie wydawca – jako „groteskowej satyry na świat owładnięty dążeniem do perfekcji”. Jeśli satyra, to raczej na status współczesnego pisarza (laureat Nagrody Nobla okazuje się tu przecież niemal równy bogom, z pisania od początku może utrzymać siebie i całą rodzinę, staje się też prawie celebrytą, jego życie, bardziej niż poczynania aktorów i piosenkarzy, rozpala opinię publiczną – to pisarz trafia na okładki tabloidów i budzi zainteresowanie mediów). Drugim elementem satyrycznym byłby motyw agentów i managementu – ich rzeczywistej władzy. To satyryczne spojrzenie funkcjonuje niejako na marginesie właściwej opowieści, uzupełnia rozwój akcji i ma ją – jak mi się wydaje – ubarwiać, nie wiem, czy zostanie to zauważone przez odbiorców, dla których ważniejsze okażą się raczej perypetie rodu.
Zdarzyło się Krystynie Lubelskiej kilka ładnych i rzeczywiście dość ciekawych obrazków – między innymi świat widziany i rozpoznawany tylko dzięki lustrom – znikają one jednak w całości nastawionej dość mocno na konkret. Autorka nie tworzy całkiem nowej rzeczywistości, woli modyfikować tę znaną, wprowadzając do niej kilka pomysłów, wyraźnie też wybiera skupianie się na międzyludzkich, nie zawsze skomplikowanych, relacjach – łączy swoich bohaterów określonymi i często niezmienianymi aż do końca emocjami, a kolejne wydarzenia mają jedynie podkreślać ich (emocji) charakter.
Siłą tej powieści jest jej zwyczajność. Najbardziej nieprawdopodobne wydarzenia przybierają tu postać naturalnych, nic nie może zaskoczyć. Świat fikcji, budowany na przemian z realistycznych (ludzie) i fantastycznych (wydarzenia) klocków, przyjmuje się bez większych zastrzeżeń. I to prawdziwy atut „Wyspy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz