niedziela, 17 stycznia 2010

Hanna Kowalska-Pamięta: Wspomnienia kury domowej

Skrzat, Kraków 2009.


Traktat o dzieciach


W zasadzie tytuł książki Hanny Kowalskiej-Pamięty nie obiecuje nic i jeśli ktoś poczuje się po lekturze rozczarowany, to tylko i wyłącznie jego wina – że przyjął słowa „Wspomnienia kury domowej” jako przewrotną zachętę do zagłębienia się w treść tej pozycji. Tymczasem „Wspomnienia kury domowej” to po prostu wspomnienia kury domowej, nie ma w tym żadnej filozofii i żadnego drugiego dna, żadnego mrugnięcia okiem do odbiorcy i żadnej obietnicy. W dodatku sama autorka chyba nie do końca wie, w jakiej konwencji chciała tworzyć – i w efekcie powstała dziwaczna hybryda, niewyraźna i lekko mdła. Z jednej strony mamy bowiem opowieści matki, wpatrzonej w swoje małe córki i zachwycającej się nimi na każdym kroku (matka od czasu do czasu przypomina sobie, że kiedyś lubiła czytać, a że jest z wykształcenia polonistką, bez przerwy poprawia swoje dzieci – niestety sama nie kontroluje własnych wywodów i raz po raz wymyka się jej puste znaczeniowo „fajnie”). Z drugiej strony są tu zalążki kryminału i thrillera, gdyby zebrać je razem, zajęłyby może pięć stron. Z trzeciej – pobrzmiewa gdzieś w tle obyczajówka. Wszystko jednak zdominowane zostało przez opowieści o dzieciach.

„[…] jestem specjalistką od własnych dzieci, mogłabym o nich napisać pracę doktorską […]. Ale już inne maluchy stanowią dla mnie średnio interesującą zagadkę” – tak pisze Kowalska-Pamięta już na początku opowieści. Jak się okazuje, faktycznie o swoim potomstwie tworzy coś w rodzaju beletrystycznej dysertacji, zapominając o drugiej części wypowiedzi: nie wiadomo z jakich przyczyn uznaje, że historia o dokonaniach jej córek będzie interesować czytelników. W związku z tym „Wspomnienia kury domowej” przeładowane są dialogami kilkulatek, z całym specyficznym dziecięcym sposobem mówienia – przedzieranie się przez owe rozmowy miałoby sens, gdyby kończyły się one jakąkolwiek puentą, oryginalną obserwacją czy żartem – tymczasem nic takiego tu nie ma miejsca, to po prostu wata słowna lub zapis cenny dla samej autorki, dumnej z dzieci – dziewczynek zwyczajnych, absolutnie nie genialnych czy nietypowych.

Żeby ożywić relację, autorka wprowadza mroczny motyw: jedna z córek znajduje portfel. Mąż kury domowej ów portfel zabiera i oddaje temu, kto się po niego zgłosił, rzucając w przestrzeń tajemnicze i niejednoznaczne uwagi. Ludzie spotykani w autobusie oraz panie przedszkolanki sugerują, że dzieje się coś dziwnego, a córka bohaterki wciąż opowiada o Natalce, której wyraźnie się boi – tak przedstawia się w ujęciu Kowalskiej-Pamięty thrillero-kryminał. Budowane z wyrwanych z kontekstu spostrzeżeń, raz na dziesięć stron, frazy mają zastąpić kunsztownie plecioną intrygę. Książka pełna jest niedopowiedzeń – a przy tym autorka rozwodzi się nad nieistotnymi sprawami (przed owadem, którego bierze za szerszenia, kura domowa zamyka się w łazience i przez kilka kartek panikuje w kółko na jeden temat). Autorka wciąż popada w dygresje, które w kontekście całości nic nie znaczą i nie powinny się tu w ogóle pojawiać. Nie umie zachować proporcji, ani zaakcentować tego, co mogłoby być istotne dla rozwoju fabuły, zamiast tego wciąż opisuje rozmowy z dziećmi.

Obiecywałam sobie, że nie będę już w recenzjach tomów Skrzata powracać do kwestii korekty (a raczej pseudo-korekty) w wykonaniu Joanny Skóry, z jakichś powodów wydawnictwo nie rezygnuje z jej – wątpliwej jakości – usług. Pominę zatem kwestie interpunkcji, szafowanie cudzysłowami czy nonszalancję w zapisie głosek nosowych na końcach wyrazów (najwyraźniej Skórze wszystko jedno – e czy ę, a czy ą – czytelnik i tak się domyśli, o co chodzi), pominę sferę stylistyki, niepotrzebnych powtórzeń czy nietrafionych synonimów, pominę nawet fakt, że bohaterów nie może trafiać szlak (bo szlak nigdy nikogo nie trafił, raczej, odpowiednio wybrany, pomoże gdzieś trafić, szlag mnie trafia na takie niedbalstwo) – ale nie przepuszczę sprawy dialogów. Joanna Skóra wstawia (lub nie poprawia, co na jedno wychodzi) dodatkowe entery po komentarzach przydialogowych, kiedy wypowiadająca się postać nie skończyła jeszcze kwestii. W zwyczajnym świecie po kropce z wyjaśnienia wstawia się spację, myślnik i spację – i podaje dalej słowa tego samego bohatera. Z niepojętych przyczyn Joanna Skóra traktuje kontynuację wypowiedzi jako wypowiedź nowej postaci – i beztrosko zaczyna tę wypowiedź w kolejnej linijce, od akapitowego wcięcia. Parę razy zmyli tym odbiorców, ale w końcu to nie mój problem. Po tym, jak w liczącej kilkanaście stron (a kilkadziesiąt zdań) książeczce dla dzieci odkryłam przepuszczone przez Skórę błędy, będę tylko dbać, by w przyszłości nie sprawdzała „korektorka” Skrzata moich tekstów. A Skrzatowi życzę jednak lepszych pracowników – nie dla wszystkich zasady ortografii i interpunkcji są tajemnicą.

Wracając do samej powieści – jeśli któraś z czytelniczek nie uważa macierzyństwa za największe osiągnięcie kobiety, jeśli nie lubi zachwycać się cudzymi dziećmi – lepiej niech sobie ze „Wspomnieniami kury domowej” da spokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz