środa, 30 grudnia 2009

Andrzej Kozioł: Alfabet krakowski Andrzeja Kozioła

WAM, Kraków 2009.


Abecadło króla Kraka

Warszawa znalazła swojego kronikarza codzienności w postaci nieocenionego Olgierda Budrewicza – współczesnym komentatorem krakowskich realiów chce natomiast być Andrzej Kozioł, który w wydawnictwie WAM publikuje kolejną książkę o tym pięknym mieście. Rzecz jasna, porównania z Budrewiczem, bedekerowym mistrzem, Kozioł nie wytrzyma, nie jest bowiem felietonistą, a jedynie zbieraczem. I „Alfabet krakowski Andrzeja Kozioła” tę właśnie strategię ocalania przeszłości najlepiej przedstawia.
Andrzej Kozioł tworzy przewodnik subiektywny, wędrówkę po jego Krakowie, po ludziach, którzy jemu wydali się istotni w krakowskim pejzażu, portretuje swoje otoczenie, przytacza własne wspomnienia i wiadomości, które przekazali mu przyjaciele (najprawdziwszą wyrocznią okazuje się Leszek Mazan, niemal wszystkowiedząca postać, słowa Mazana przyjmowane są bezkrytycznie). Z własnych doświadczeń, przeczuć i spostrzeżeń buduje obraz swojego miasta, próbując uchwycić przy okazji jego specyfikę.
W „Alfabecie krakowskim” rozmaite hasła uszeregowane zostały w porządku alfabetycznym. To po prostu drobne fragmenty krakowskiego pejzażu lat dawnych i dziś. Właściwie każde hasło, każda mikroopowieść, kryje w sobie materiał co najmniej na felieton – Kozioł rozprawia się z nimi w kilku zdaniach, rzadko kolejne artykuły hasłowe przekraczają objętościowo pół strony.
Co stanowi materię tej książki? Hasła można podzielić na kilka grup. Andrzej Kozioł przedstawia ludzi (zarówno wybitne osobistości, jak i postacie charakterystyczne, choć niekoniecznie wywodzące się z panteonu sław – prezentuje między innymi bywalców różnych knajp czy ludzi tworzących specyficzną atmosferę miejsc). Wynajduje barwne postacie, krakusom często znane, dla odbiorców z reszty kraju intrygujące i nietypowe. Opisuje Andrzej Kozioł miejsca – i tu ujawnia się także jego subiektywna perspektywa – jedno z muzeów zostaje docenione jako jedyne, w którym mógł autor palić papierosy. Rejestr miejsc różni się w wielu punktach od porad z turystycznych przewodników. Kozioł często utrwala na kartach swojego quasi-bedekera instytucje dziś już nieistniejące, zapomniane lub w ogóle nieznane. Do miejsc i ludzi dochodzą zwyczaje – zestaw podwórkowych zabaw (śmieszy bezradność autora, który nie ma pojęcia, o co chodzi w grach dziewczynek), ale i tradycji kultywowanych niegdyś przez dorosłych. Pojawia się kilka określeń, które poza Krakowem mają inne znaczenie – dodaje więc Kozioł i specyficzny słownik.
Raz zdarza się autorowi powtórzyć jedną opowieść, poza tym – wiele razy powraca do środowiska „Dziennika Polskiego” – to elementy, które w końcu w lekturze wpadną w oko. Ale strategia pisarska Andrzeja Kozioła sprowadza się poza tym do gromadzenia mniej lub bardziej atrakcyjnych anegdot, dotyczących kolejnych bohaterów historii. Przy lekturze zabawnych dykteryjek najczęstszym uczuciem staje się… żal – że tak skrótowo traktuje kronikarz poszczególne tematy (takie w końcu było założenie książki), że ogranicza się do jednej opowiastki, choć sprawia wrażenie, jakby mógł ich przywołać całe mnóstwo – kto wie, może Kozioł oszczędza gawędy na następną publikację?
Jest w tomie kilka sepiowych zdjęć, prezentujących Kraków i ludzi – zastrzeżenia można mieć do jednego podpisu: wspomnienia o kioskach zwanych okrąglakami – podczas gdy na pierwszym planie fotografii pyszni się zwyczajny słup ogłoszeniowy, zasłaniający stragan.
Sentymenty zaznacza Kozioł wielokropkiem – nietrudno zatem odnaleźć miejsca, które wywołują nostalgię autora, nie zawsze zresztą uchwyconą w dobrej puencie – na szczęście tytuł, poza wyrazistym określeniem paradygmatu odmiany nazwiska – wyklucza jakiekolwiek pretensje. Kozioł do pewnego stylu swoich odbiorców przyzwyczaił – jeśli ktoś szuka szybkiej, wartkiej opowieści, obiektywnej a nie prywatnej, zdecydować się powinien na coś innego. Kto natomiast liczy na dowcipną relację z duszą, temu publikacja WAM-u może przypaść do gustu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz