wtorek, 24 listopada 2009

Miron Białoszewski: Chamowo

PIW, Warszawa 2009


Poezja mrówkowca

Dwa co najmniej są elementy, które do „Chamowa” Mirona Białoszewskiego przyciągają, które uwodzą i zamieniają zwykłe codzienne zapiski w lekturę pasjonującą. Jeden z tych elementów to przeniesiona z wierszy idea obrotów rzeczy – Białoszewski najzwyklejsze wydarzenia i przedmioty oświetla z wielu stron, co wpływa na jakość jego obserwacji i wydobywanie z mroku szczegółów, które normalnemu poznaniu umykają. Tendencję do uważnego spoglądania w „Chamowie” przekazują proste dialogi, drobne i nieistotne odkrycia, a nawet sposób prowadzenia narracji. Drugim elementem – zachętą do przeczytania książki – są metatekstowe i autotematyczne wstawki, komentarze dotyczące literatury, języka i materii utworów. Miron Białoszewski odsłania tajniki warsztatu powoli i ostrożnie, poglądy na literaturę trzeba po kawałku odbudowywać, łącząc w jedną całość porozrzucane po diariuszowej opowieści fragmenty zdań i akapitów. Uderza w publikacji prostota i oczywistość nagle wyrażonych prawd, myśl, która stanowi zagadkę dopóki nie zostanie wypowiedziana. Kojarzy Białoszewski podczas spaceru po lesie: „Ileś lat temu chciałem pisać wiersz o lesie. Wydało mi się to wtedy trudne. Nie napisałem. Te układy kroplowe, poziome, korytarzowe. Teraz wydało mi się to łatwe. Więc też nie napisałem”.
„Chamowo” udaje zwyczajne codzienne notatki, tymczasem szkielet książki Mirona Białoszewskiego tworzy właśnie specyficzna poetycka wyobraźnia, a może też – metoda oglądania świata. Nie przypadek rządzi uwagami z dziennika, tylko przekonanie o słuszności poetyckiego credo. Swoiste porządkowanie najbliższej przestrzeni, a w konsekwencji i przyzwyczajanie się do niej, oznacza w „Chamowie” odmienność stylu i narrację swojsko-egzotyczną, pozornie zbliżającą autora i czytelników (za sprawą całej serii pobocznych doświadczeń, szkicu życia w blokowisku w czasach PRL), w rzeczywistości zdradzającą przenikliwość umysłu poety. W „Chamowie” sporo jest chwytów z „Pamiętnika z powstania warszawskiego”, choć za zmianą tematyki podąża uspokojenie „rwanego” dawniej rytmu opowieści, zdarzają się i tu partie tekstu bezlitośnie poszatkowanego, imitującego zmienność, ruch czy chaos poznawczy. Białoszewski dyktuje rodzaj i sposób lektury, rządzi i steruje odbiorem, a przecież nie odwołuje się do wymyślnych metafor czy stylistycznych ozdobników – wręcz przeciwnie: ucieka od kwiecistości w kierunku prostoty. W „Chamowie” nie ma odstępstwa od pisarskiej filozofii realizowanej w innych utworach.
Szczególnie przypadło mi tu do gustu odkrywanie zamaskowanych puent. Lapidarność przytaczanych rozmów i przecinanie relacji w (niby) zwykłym miejscu otwiera czytelnikom drogę do lekturowej zabawy. Okazuje się bowiem, że większość przypominanych przez twórcę dialogów kryje drugie dno – interpretacja odpowiednich partii książki prowadzi natomiast do odszyfrowania celu konkretnego zabiegu. Pytanie, czemu służą banalne na pierwszy rzut oka rozmowy i notatki to klucz do przyjemności lekturowej. Dopiero odczytywanie głębszych warstw dzieła pozwoli się rozsmakować w „Chamowie”.
Tworzą tę książkę także – i w dużym stopniu – ludzie. Białoszewski odsłania odrobinę prywatności, pisze o codziennych spotkaniach, wizytach i kontaktach – bez sentymentu i, jak się wydaje, bez większych emocji. Dopiero dystans umożliwia autorowi stawianie diagnoz czy docieranie do sedna międzyludzkich relacji: „Na ulicy nieraz wpadnięcie na siebie zdań, słów, trzask i rozlecenie. Albo przelecenie przez siebie – dwa powietrza. W kiosku ja kogoś. Ktoś mnie o coś. Brak sposobu. Ludzie z innych planet”. Mało kto tak jak Białoszewski potrafi wydobywać na światło dzienne specyfikę rzeczy istotnych przez przedstawienie ich w stylu, który sugerowałby błahostkę. Urok „Chamowa” wiąże się między innymi z próbą uchwycenia sensu – i zakodowania go na powrót w formie, która może zwodzić, mimo zewnętrznej prostoty. „Chamowo” ma wiele faktur – chropowatość życia w mrówkowcu (opisana potocznym językiem), trudy przystosowania się do nowego środowiska – wszystko z czasem zostaje wygładzone i obłaskawione.
Czytam Mirona Białoszewskiego zawsze z tym samym uczuciem olśnienia, z zachwytem nad celnymi ujęciami nieuchwytnego. W „Chamowie” pojawia się więcej gotowych do zanalizowania czy choćby omówienia płaszczyzn, dziś jednak wymienione tu wydają mi się najważniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz