Noir sur Blanc, Warszawa 2025.
Podróż
Szukanie nici fabularnej w tej książce jest możliwe, ale mija się z celem – Umberto Eco bowiem koncentruje się o wiele bardziej na pastiszowej formie i grze z czytelnikami niż na treści przekazywanej za sprawą przygód Roberta, szlachcica z Piemontu. Owszem, istnieje tu oś, która pozwala powracać z meandrów pomysłowości i zabaw literackich, trzyma całość w ryzach i mimo wszystko nie pozwala się od lektury oderwać, a jednak sama przyjemność czytania byłaby tu wystarczającym wabikiem na dzisiejszych, co bardziej ambitnych czytelników. „Wyspa dnia poprzedniego” to książka, która powraca aktualnie na rynek i może cieszyć kolejnych odkrywców tęskniących za rozwiązaniami z Defoe rodem – zwodzi, udaje i niewątpliwie bardzo cieszy. Autor popisuje się tutaj umiejętnościami warsztatowymi, zmysłem ironii oraz obserwacji, a także znakomitym wyczuciem pastiszu, który nadaje ton całości.
Bo niby trzeba wytłumaczyć, jak to się stało, że Robert po utracie przytomności w warunkach zagrożenia życia trafia na opuszczony statek – gotowy jednak do zamieszkania – a stamtąd kieruje się na przedziwną wyspę oferującą niecodzienne atrakcje, ale tak naprawdę każde tłumaczenie jest tu tylko płótnem do tworzenia kolejnych hiperbolizowanych relacji kształtujących niemal materialny, kwiecisty styl. To, co w streszczeniach zajmowałoby kilka słów, tu może zamienić się w kilkustronicową impresję, która – wbrew nieekonomiczności – przykuwa uwagę czytelników jeszcze bardziej i nakłania do odkrywania kolejnych zabiegów literackich. Umberto Eco przenosi odbiorców do XVII wieku, chociaż wcale nie musi nakreślać granic epoki. Stawia na inność w stylistyce, na rodzaj opowieści, który fascynuje i jednocześnie bardzo odróżnia się od współczesnych lektur. Staje się autor prestidigitatorem – jego kuglarskie umiejętności budzą zachwyt, bo są naprawdę mistrzowskie. Kolejne frazy będące przecież stylizacją, nie trącą fałszem – są precyzyjne mimo rozłożystości i celne pod kątem opisywania przestrzeni powieściowej. Nawet najbardziej niewiarygodne przygody w takiej oprawie zyskują swoje prawdopodobieństwo – i to zjawisko niecodziennie spotykane w literaturze obecnie. Co ciekawe, chociaż narracja wzorowana jest na archaicznych już schematach, książka nie sprawia wrażenia przebrzmiałej. Na pierwszy rzut oka można wyczuć jej inspiracje i nawiązania. Awanturniczość i filozoficzne rozważania też nie pasują do dwudziestowiecznych kolein scenariuszowych – a jednak tu wszystko się zgadza, nie da się przyłapać autora na obniżeniu jakości czy na próbie zmęczenia czytelników. Melodyjność tej powieści – doskonale w tłumaczeniu uchwycona – jest jej olbrzymim atutem, jednym z wielu. Ważną rolę w tworzeniu narracji odgrywa również ironia wysokiej próby, Umberto Eco nadzwyczaj chętnie wystawia swojego bohatera na rozmaite przeciwności losu, byle tylko trochę go ośmieszyć albo podrwić sobie z typowej sytuacji, w jakiej Robert się znajdzie za sprawą podążania za oczywistymi tropami. W tę historię wpada się od pierwszych stron i nawet widoczne zabiegi pozwalające na budzenie ciekawości odbiorców nie są w stanie zepsuć radości czytania – są po prostu jednym z czynników akcentujących konwencję, wprowadzających w inny tryb prowadzenia historii.
Umberto Eco pokazuje mistrzowską klasę. Proponuje powieść, która bez wątpienia zostanie z czytelnikami na długo i pozwoli im na przeżywanie literatury w najczystszej postaci – to nie jest tom, po który sięga się dla fabuły lub filozoficznych odkryć, to nie jest tom, w którym buduje się archetyp bohatera – to książka, w której chodzi o popis literacki w najlepszej i skondensowanej wersji. I dla odbiorców takie rozwiązanie może okazać się dzisiaj egzotyczne, ale przez to jeszcze bardziej kuszące i niezwykłe. Co ciekawe, to jest proza, która zwraca się ku samej sobie, sama staje się bohaterką opowieści, naśladuje prozę innego gatunku – a jednocześnie okazuje się bardzo zmysłowa i urealniająca najbardziej nierealne przygody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz